Z powodów, którymi w swoim czasie nie omieszkam się pochwalić, trochę ostatnio rozmyślałem o NPC – non player characters w grach wideo. Poświęcę marcowy ranking od czapy tym, którzy zapadli mi jakoś głębiej w pamięć.
Uprzedzając tradycyjne marudzenia, od razu się przyznam, że mało gram, mam kolosalne zaległości – nie zaliczyłem jeszcze reklamowanego przez samego Czesława „Assasin’s Creed”! – więc wszystkie rozwijające temat komentarze będą mile widziane.
Wzorem ciekawego NPC jest dla mnie Isabella w „Dead Rising”. Ta gra domknęła dla mnie pewien cykl pokoleniowy – kiedyś moi synowie lubili patrzeć jak ja gram, bo na pewne gry byli za młodzi. Teraz ja lubię patrzeć jak oni grają, bo na pewne gry jestem za stary.
Na przykład na „Dead Rising” – sam odpadłem na pierwszym bossie. Mój pierworodny przeszedł całość i to na najlepszym z możliwych zakończeń (jego sukces pośrednio zainspirował moją notkę porównującą stan wojenny do miernego wyniku w grze marki Capcom).
Isabella to kobieta o intrygującej urodzie, która wpada nam w oko na samym początku gry, ale potem gdzieś znika. Początkowo wydaje się odgrywać mało istotną rolę w tej histori. Jeśli się nią bliżej nie zainteresujemy, gra skończy się na jeden ze złych sposobów.
I oczywiście jej uroda ma nas też skłonić do kupienia sequela (zdjątko z bloga Capcomu).
W czasach amigowych za najlepszą grę wszech czasów uważałem „Beneath a Steel Sky”, dystopijną opowieść o Australii przyszłości, która zamieniła się w korporacyjną dyktaturę. Wszystko pokazane jednak było ze zgryźliwym poczuciem humoru, co dawało niesamowity efekt typu „1984” spotyka „Autostopem przez galaktykę”. Do tego grafika Dave Gibbonsa!
Nośnikiem owego zgryźliwego humoru jest głównie Joey, robotyczny przyjaciel głównego bohatera. Jego pierwotny shell uległ zniszczeniu w katastrofie, od której zaczęła się gra, ale bohater zabrał ze sobą „obwód osobowości” przyjaciela i montuje go do różnych napotkanych powłok.
Początkowo Joey jest niezadowolony z włożenia jego osobowości do zwykłego odkurzacza – na skrinie z wersji ajfonowej widzimy jego radość z przełożenia płytki do robota spawalniczego („exterminate! exterminate!”).
Jak wiadomo, gdy układam jakikolwiek ranking o grach, musi się w nim pojawić „Deus Ex”. Tutaj wśród enpeców wyjątkowo cenię sobie Smugglera – paranoicznego menela kryjącego się w nowojorskiej piwnicy, który dostarcza bohaterowi pierwszego niezbitego dowodu na spisek Majestic 12 (skrin pochodzi właśnie z tej sceny w świetnym serwisie visualwalkthroughs).
Gdyby tak było w prawdziwym życiu – zaglądasz na bloga jakiegoś świra od lustracji czy ufologii, a tam wreszcie po raz pierwszy dla odmiany już nie tylko paranoiczny bełkot, ale i konkretny dowód! Nie wiem, jak bym zareagował w realu, ale w końcu po to jest popkultura, żeby przeżywać fantastyczne przygody, o których w realu nie ma mowy.
Trochę jak z Isabelą, drążenie tajemnicy Smugglera jest opcjonalne. Nie zrobiłem jeszcze nigdy takiego eksperymentu, by w ogóle nie włazić do jego piwnicy i jak najdłużej nie dostrzegać spisku wokół mnie, ale zdaje się, że jest to możliwe?
Celowo w rankingu od czapy pomijam Alyx z „Half-Life 2” – jest tak fajna, że aż przefajnowana. Żadnego twista, żadnego zwątpienia, żadnego powolnego przełamywania początkowej nieufności. Klasyczny syndrom Ewoka – czyli stworzenia w zbyt oczywisty sposób zaprojektowanego jako milusińska przytulanka.
W „Deus Ex” podczas ostatniej wizyty w Hells Kitchen mamy szansę uratowania życia Smugglerowi, co wymaga przedzierania się przez ulice już otwarcie kontrolowane przez Majestic 12 po wprowadzeniu stanu wyjątkowego przez FEMA.
Nie ma za to żadnej nagrody, a amunicji i apteczek zmarnujemy po drodze legion. A i tak to zwykłem robić z samej sympatii dla Smugglera. A jak w „Halflajfie” są te poziomy, gdzie trzeba Alyx ratować życie, jejku, aż żałuję, że liniowość scenariusza mi uniemożliwia wzruszenie ramionami i pójście swoją drogą…
Obserwuj RSS dla wpisu.