Dyskusja o książce Domosławskiego jest dla mnie jedną z najciekawszysch debat publicznych w dziejach 3RP. Komentarze są nieprzewidywalne, a więc ciekawe. Nawet dla Cezarego Michalskiego to wreszcie jest temat, który nie ma nic wspólnego z Michnikiem!
Zawodzą tutaj proste osie predykcji – to nie jest konflikt lewica/prawica, starzy/młodzi czy 3RP/4RP. W jednym obozie znaleźli się Teresa Torańska i Daniel Passent, w drugim Remigiusz Grzela i Władysław Bartoszewski.
Spór dotyczy wielu płaszczyzn dotykających mnie bezpośrednio – albo jako obywatela tego kraju albo jako kolesia utrzymującego się z przetwarzania obserwacji rzeczywistości w pliki rtf, czyli dziennikarza.
Pierwsza sprawa, o której dyskutuje się stosunkowo mało, ale wyrok będzie mieć ogromny wpływ na mój zawod: czy umowa z dziennikarzem w sprawie tematu powstającego utworu daje dziennikarzowi wolność pozytywną czy negatywną? Innymi słowy: czy dziennikarz może korzystać z udostępnionych mu materiałów w sposób dowolny, z wyjątkiem tego, co mu zastrzeżono jako „off the record”, czy może odwrotnie, domyślnie nie wolno mu nic, z wyjątkiem tego, na co osoba udostępniająca explicite wyraziła zgodę?
Od kilkunastu lat uprawiam ten zawód zakładając instytucję domyślnej zgody na wykorzystanie wszystkiego (w granicach prawa) z wyjątkiem tego, co zastrzeżono jako „nie do druku”. Z wypowiedzi pani Alicji Kapuścińskiej wyłania się odwrotna interpretacja: „zezwoliłam na książkę o światowej recepcji, na biografię nie wyrażałam zgody”.
Jeśli sąd podzieli taką linię rozumowania, wszyscy będziemy musieli dramatycznie zmienić sposób wykonywania zawodu. Zrekompensuje nam to być może oficjalna rehabilitacja dziennikarskich konfabulacji.
Beztroska, z jaką to traktują np. Marek Beylin czy Jacek Żakowski, zdumiała mnie. Dla mnie wzorcem w tej kwestii zawsze był Wojciech Jagielski, który jak pisze reportaż, to pisze reportaż, a jak pisze prozę reporterską, to pisze prozę reporterską. Tak powinno być w każdej redakcji.
Beylin twierdzi, że Domosławski rozstrzyga wszystkie wątpliwości na niekorzyść Kapuścińskiego. Ja to widzę inaczej: Domosławski z szacunku dla swego mistrza eufemistycznie pisze o „wątpliwościach” tam, gdzie ich tak naprawdę nie ma. Czy belgijscy spadochroniarze chcieliby rozstrzelać akredytowanych przy ONZ dziennikarzy na oczach cywilów z samolotu SABENA? „Wątpliwości”? Helou?
Żakowski konfabulacji broni tak, że Kapuściński modyfikował drzewa by tym dokładniej pokazać nam las. A jednocześnie sam przyznaje, że „Cesarz” to alegoria PRL. Jeśli ktoś tak przestawia drzewa, by las się układał w konterfekt Edwarda Gierka, to tylko z szacunku do Mistrza można wyrazić delikatne wątpliwości, czy taki las rzeczywiście rośnie gdzieś w Afryce.
Co do mnie, to ja w ogóle nikogo nie tytułuję Mistrzem w znaczeniu innym niż żartobliwe („Mistrzu, proszę się stąd gdzieś przenieść z tą alpagą, albo dzwonię po straż miejską”). Wiadomość o tym, że Kapuściński tu czy tam popełnił jakiś błąd nie wywołuje więc u mnie tak naprawdę żadnej reakcji – ani przymusu zaprzeczenia, ani chęci spalenia jego książek na stosie.
Wpływ na mój zawód będzie jednak miało to, jak sąd potraktuje kwestię ingerencji biografa w prywatne życie Kapuścińskiego. W poprzedniej notce przywoływałem się przykłady amerykańskich książek biograficznych – bez wzmianki o rozwodzie Lucasa opis genezy firmy Pixar będzie niekompletny.
Domosławski opisuje w swojej książce furię, jaką w Kapuścińskim wzbudziło pytanie latynoskich studentów o cenę w życiu prywatnym, jaką zapłacił za swój sukces. To jest moim zdaniem pojedyncze najważniejsze pytanie, jakie każdy z nas musi sobie zadać w swoim życiu – i moim zdaniem powinno paść w biografii.
Domosławski pokazuje, że pokolenie Kapuścińskiego, dorastające w cieniu okupacji i stalinizmu, nie umiało sobie tego pytania zadać. Pokazuje okoliczności historyczne, które powodowały, że oni nie mogli rozumować w kategoriach „szczęśliwej rodziny w małym domku”, tak ważnych dla ludzi w wieku moim czy Artura.
Czytałem te fragmenty nie jakbym czytał „obsesyjne dogrzebywanie się brudów” (które w tej książce odnajdują ci, którzy jej nie czytali), tylko znów: jak mowę obrończą. To jedyny punkt, w którym zgadzałbym się z tymi, którzy tu widzą podział pokoleniowy: nieobecność kobiet w książkach Kapuścińskiego dla mnie jest nienaturalna. Jak to się stało, że on we wszystkich swoich podróżach spotyka prawie wyłącznie mężczyzn?
Tomasz Łubieński wyjaśnia to tym, że Kapuściński nie pisał o kobietach, bo jego interesował świat. Piękna dychotomia: po jednej stronie różne kobiety odpowiedzialne za zaspokojanie różnych potrzeb mężczyzny, a po drugiej Świat.
W tej samej „Gazecie” co tekst Łubieńskiego ukazał się też artykuł w naszym cyklu o seniorach. Lead informował: w pokoleniu 55+ występuje ścisły podział ról: zadaniem kobiety jest przygotowanie posiłku, zadaniem mężczyzny zjedzenie go. Może i coś jest w tym pokoleniowym kluczu do tego sporu…
Obserwuj RSS dla wpisu.