Ogłoszony przez prawicowych blogerów bojkot filmów w repertuarze dystrybutora Romana Gutka w odwecie za jego odmowę bycia dystrybutorem filmu pani Stankiewicz mocno mnie rozbawił. Jako miłośnik fantastyki potrafię sobie wyobrazić nawet hobbita, ale mam kłopoty z wyobrażeniem sobie prawicowego blogera kupującego bilet do Muranowa na film von Triera.
Byłem niedawno w Muranowie na filmie „One Night Stand”, zareklamowanym w naszej gazecie. Pokaz zorganizował feministyczny kolektyw UFA, ten od słynnych „Dni Cipki”.
Był dziki tłum jak za najlepszych czasów peerelowskich „konfrontacji”. Trzeba było dostawiać krzesełka. A przecież gdyby traktować serio to, co o feminizmie piszą autorzy tacy jak Szymon Hołownia czy Łukasz Warzecha – nie powinno tam być nikomo poza kilkoma kobietami tak brzydkimi, ze nikt ich nie chciał.
Przypuszczam, że gdyby środowisko polskich feministek ogłosiło bojkot Gutka – owszem, to mógłby być bolesny cios. Bo ludzie, którzy chodzą w Warszawie do kina, mogliby potraktować serio apel ogłoszony przez Kazię Szczukę czy Kingę Dunin. Zależałoby to oczywiście od wagi sprawy, ale być może sam bym się do takiego bojkotu przyłączył, bo szanuję głos tych pań i tych środowisk.
Ale bojkot ogłoszony przez prawicowych blogerów? Owszem, on może być groźny dla klubu piłkarskiego. Dla firmy „Zenek i szwagier, import niebitych zagazowanych sztrucli”. Może jeszcze dla Lidla z Biedronką. Na pewno dla „Hoop Coli”.
Ale dla dystrybutora kinowego specjalizującego się w filmach oglądanych praktycznie wyłącznie w dużych miastach? Przez ludzi o guście filmowym na tyle wyrafinowanym, że zamiast pójść na „Kolejny Szajs Saramonowicza IV”, kupić bilety na odjechany film skandynawskiego reżysera? Albo na queerowy pokaz organizowany przez feministki?
Gdybym był Romanem Gutkiem, wzruszyłbym lekceważąco ramionami. Film Ewy Stankiewicz na poziomie streszczenia zapowiada się na klasycznego polskiego snuja – „zakonnik, przeżywając kryzys wiary spowodowany bezsilnością wobec nieuchronności pewnych życiowych prawideł, a przez to koniecznością cierpienia, decyduje się na ucieczkę w chaos miejskiej dżungli.
Gutek był gotów na tym filmie wtopić, bo to jest dystrybutor, który świadomie nastawia się na ponoszenie kasowych porażek, po prostu w imię promocji kina poszukującego. Kariera pani Stankiewicz pokazuje jednak, że traktuje ona reżyserię tak jak pani Cugier-Kotka aktorstwo: poszukuje nie tyle artystycznej ekspresji, co politycznego sponsora.
Ja się nie dziwię Gutkowi, że nie chce się do tego dokładać.
Obserwuj RSS dla wpisu.