Przygody MRW z „Singstarem” zainspirowały mnie do poświęcenia rankingu od czapy wideoklipom z lat 80. To była dekada, w której teledyski (brr, nie znoszę polskiego słowa wylansowanego przez Krzysztofa Szewczyka) stały się osobnym formatem filmowym. Robiono je wtedy często z rozpasanym przegięciem, którego dzisiejsi wykonawcy by się już chyba wstydzili.
Zgodnie z formułą rankingu od czapy zawrę tutaj swoje osobiste preferencje (to wyjaśnienie dla paru nowych osób, które tutaj przyciągnęła ostatnio polityka). Proszę się więc nie dziwować, że nie ma żelaznych pewniaków jak „Take On Me” czy „Money For Nothing”.
Kto chce zacząć rozumieć ejtisy, temu proponuję powolne rozkminianie wszystkich aluzji politycznych i popkulturowych w „Land of Confusion” Genesis (1986). Ponoć Phil Collins tak bardzo polubił swoją karykaturę w satyrycznym programie „Spitting Images”, że poprosił twórców o zrobienie lalek kolegów z zespołu, a w końcu i teledysku.
Całą dekadę mamy w pigułce – obleśnego charytatywnego hiciora „We Are The World”, Gorbaczowa proponującego nam nadzieję na coś (ale nie wiadomo na co), oczywisty krach starej popkultury (stary „Star Trek”, stary „Superman”, stary Johnny Carson), ale jeszcze bez jej postmodernistyczego odrodzenia z lat 90., oraz oczywiście zdemenciałego Ronalda Reagana, posyłającego nas wszystkich do piekła przez naciśnięcie złego guzika. Ta dekada to jednak był koszmar, sentyment można mieć tylko na zasadzie sentymentu do młodości.
W latach 80. jak wiadomo, wszystko krążyło wokół forsy. Znaczy niby zawsze tak jest, ale przeważnie towarzyszy temu jakaś krępacja. Wtedy – praktycznie nieistniejąca, tako w Polszcze jako i na Zachodzie.
Piękna piosenka „Opportunities (Let’s Make Lots of Money)” wyszydza tę dekadę, też jakby w pigułce. Podmiot liryczny to jakiś drobny kombinator, który ewidentnie na niczym się nie zna i o niczym nie ma pojęcia, ale znalazł jakiegoś kolesia głupszego od siebie samego i wciska mu kit o biznesach, które razem mogą rozkręcić.
Na Zachodzie tacy ludzie królowali mniej więcej do krachu z 1987. U nas transformacja dała im drugie życie – dziś ta piosenka kojarzy mi się z biznesmenem, którego z lat 90. pamiętam z telewizji, jak opowiadał o swej „Poulisz Amerikan Siemienas Faundejszyn”. Jego ostatnią ofiarą był, na ile się orientuję, Andrzej Lepper. To musiała być podobna rozmowa: „I’ve got the brains, you’ve got the wąs, let’s make lots of money”.
Kiedy pierwszy raz oglądałem ten teledysk, byłem pełen zachwytów dla tych zachodnich efektów specjalnych – jak oni to w tej Hameryce robią, że nawet nie da się odgadnąć, na czym polega sztuczka? Wiele lat później dowiedziałem się, że reżyser biegły w tych sztuczkach nazywa się Zbigniew Rybczyński. Ale skąd miałem to wiedzieć w 1986? Krzysztof Szewczyk o tym nie powiedział…
Na koniec teledysk z równie wybitnym reżyserem – Nicholas Roeg. I też długo o tym nie wiedziałem! Oglądałem go bardzo rzadko, może dlatego wrył się w moją podświadomość jako „sekretny skarb ejtisów”. Podobno prawdziwym powodem była jakaś osobista przepychanka Rogera Watersa z MTV, która postanowiła muzyka ukarać bojkotem.
Zresztą w roku 1984 byłem nastolatkiem, a więc do mojej podświadomości wystarczyło dotrzeć poprzez nalepkę na kupionym w purytańskiej Szwajcarii winylu. Muszę kiedyś na spokojnie wrócić do tego albumu – odrzuca mnie od niego wiele rzeczy. Po pierwsze, nie lubię głosu Watersa, po drugie, te brzdękotliwe solówki gitarowe wydają mi się nie pasować do tego typu opowieści. Ale oniryczny film Roega robi na mnie niezmienne wrażenie.
Na marginesie: znów uwaga o mojej książce (niestety) – w tej piosence znowu mamy kogoś, kto jest z Encino, a nie z Los Angeles!
Jako honorejbl menszyn: „All She Wants Is” Duran Duran z 1988. Buce zablokowali embedowanie. No trudno, nie będzie wklejki. Proponuję jednak kliknąć i pozachwycać się tym, jak fajnie wypada technika zdjęć o wydłużonym czasie ekspozycji pana Deana Chamberlaina (reżysera klipu).