Tow. Zgliczyński wydał właśnie książkę, która wpisuje się w rozważania nad aktualnością „Kapitału” Marksa – zbiór esejów zmarłego niedawno filozofa Daniela Bensaida, „Wywłaszczeni: Marks, własność i komunizm”. Polecam tę książkę zwłaszcza ludziom o poglądach centrolewicowych, których dyskurs wolnościowy trzyma przy liberalizmie.
Dla takich ludzi – piszę to na podstawie własnego doświadczenia – filozofia Marksa to poważne wyzwanie. Marks doszedł do komunizmu biorąc za punkt wyjścia właśnie dyskurs wolnościowy. Od pisania od wolności jednostki doszedł do pisania o rewolucji komunistycznej.
W lutym 1842 Marks kończy swój esej o wolności słowa, w całości wpisujący się jeszcze w klasyczny dyskurs liberalny – piękny tekst, którego przesłanie (że kto popiera wolność słowa, ten musi popierać także wolność słowa głupiego, wstrętnego i szpetnego; kto popiera wyłącznie wolność słowa mądrego, prawdziwego i szlachetnego, ten popiera cenzurę), stanowi do dziś motto moje i, tuszę, większości stałego grona komentatorów.
Sześć lat później Marks i Engels piszą już manifest programowy dla Związku Komunistów, zapewne najsłynniejszy manifest w historii. Gdzieś po drodze Marks rozstał się z liberalizmem – ale kiedy? I dlaczego?
Poszukiwaniem tego, jak to nazwał Althusser, „pęknięcia epistemologicznego”, od stu parudziesięciu lat zajmują się różni filozofowie, chcący albo w obronie liberalizmu wytropić ten Fatalny Błąd, który zrobił nasz dobrze zapowiadający się niemiecki kolega, albo odwrotnie, w obronie ideowej czystości amputować liberalne korzenie marksizmu.
Bensaid podchodzi do tego w sposób sympatycznie współczesny (choć biografia sytuuje go wśród paleontologicznych soixante-huitardów): nie ma to dla niego znaczenia. Pisze o tekście, który można zarówno uznać za ostatni liberalny jak i za pierwszy komunistyczny w dorobku Marksa, który powstał jesienią 1842.
Tekst jest komentarzem do mało istotnej z pozoru kwestii, jaką były nowe przepisy prawne wymierzone w zjawisko kradzieży produktów leśnych. Przepisy kryminalizowały zbieranie w lesie wszystkiego tego, co można (a, w ich świetle, nawet trzeba!) kupić na wolnym rynku, od drewna na opał po jagody na przetwory.
Dla wiejskiej biedoty leśne dobra były podstawą egzystencji – bo gdy człowieka nie stać na zakup gotowej miotły, może ją sam zrobić z uzbieranych gałęzi. Gdy go nie stać na mięso, może usmażyć grzyby. I tak dalej.
W świetle nowej ustawy to wszystko stawało się przestępstwem. Karę wyznaczać i egzekwować miał właściciel terenu leśnego, na podstawie oszacowanej przez siebie wartości rynkowej ukradzionych dóbr.
Ustawa była sprzeczna z tym, czego o filozofii prawa Marks niedawno uczył się na studiach: w liberalnej teorii prawo powinno być neutralnym rozjemcą konfliktów społecznych. Powinno stać pomiędzy właścicielem lasu a osobą, która wyrządziła mu (domniemaną) szkodę.
Omawiana ustawa była aktem prawnym ewidentnie stworzonym dla korzyści jednej grupy społecznej, która w dodatku obronę swojego partykularnego interesu mogła prowadzić w majestacie prawa. Ustawa upubliczniała prywatny interes i prywatyzowała wymiar sprawiedliwości.
To nie była jedyna taka ustawa w państwie pruskim. Całe jego prawodawstwo tworzone było tak, by chronić interesy pewnej grupy społecznej. Zawsze tej samej: posiadaczy ziemi i fabryk. Reszta, nawet jeśli w teorii miała równe obywatelskie prawa, w praktyce stała na straconej pozycji.
Zmiana jednej czy drugiej ustawy nie mogła poprawić tego stanu rzeczy, bo problem wpisany był w sam system. Trzeba by zmienić państwo tak, żeby jego prawo przestało być narzędziem utrwalania klasowej dominacji posiadaczy, a więc… JEEE-BUT! co to było? brzmiało jak pęknięcie epistemologiczne?
W dzisiejszych czasach podobnie wygląda prawo w zakresie własności intelektualnej. Mamy upublicznianie ochrony prywatnych interesów (policja działająca razem z BSA) i prywatyzację wymiaru kary (pomysły typu „odcinanie za ściąganie”). Wszystko do liberalnej wizji filozofii prawa pasuje jak…
No właśnie, jak? Czy państwo sytuuje się dziś jako neutralny rozjemca między RIAA a jumaczami? Liberał to człowiek, który zachował zdolność zamknięcia oczu, zatkania uszu i zakłócania wątpliwości głośnym powtarzaniem „TAK! TAK! TAK!”.
Obserwuj RSS dla wpisu.