Zed Zejden, nasz kandydat

Możliwość oddania ważnego głosu przeciw wszystkim po raz ostatni mieliśmy 4 czerwca 1989 roku. Była reliktem po ordynacji wyborczej z czasów PRL, w której teoretycznie istniała możliwość skreślenia całej listy FJN/PRON (z Karolem Karskim włącznie).
Gdyby zrobiła to połowa wyborców, mielibyśmy w PRL zabawny kryzys konstytucyjny, który w 1989 roku w miniaturze pojawił się przy okazji tzw. listy krajowej, w której rzeczywiście opcja „żaden z powyższych” zatriumfowała i potrzebna była zmiana ordynacji w trakcie trwania wyborów.
W krajach demokratycznych „ważny głos przeciw wszystkim” to zjawisko rzadkie, ale nie aż tak rzadkie, żeby się nie dorobiło własnego hasła w Wikipedii. Możemy znaleźć tam m.in. anegdoty o politykach, którzy prawnie zmienili nazwisko, żeby na karcie wyborczej pojawić się jako „NONE, Of The Above”. Oraz o przyjętym w Wielkiej Brytanii w roku 2005 zakazie rejestrowania partii politycznej o takiej nazwie.
W Polsce mamy tę szczęśliwą sytuację, że kandydat nazwiskiem „Żaden” miałby niemalże gwarantowane znalezienie się na samym dole układanej alfabretycznie karty wyborczej. Gdyby do tego legalnie miał na imię „Z. Powyższych” – pojawiłby się jako „ŻADEN, Z. Powyższych”. Pokusa postawienia przy nim krzyżyka byłaby wtedy ogromna!
Mamy ten problem, że u nas nie można zmienić nazwiska o tak sobie. Sprawa jest jednak do przeskoczenia – wyjechać do kraju, w którym jest taka możliwość, zmienić nazisko na „Żaden”, spłodzić syna, nadać mu imiona „Z. Powyższych”, a potem wychowywać go z myślą o starcie w wyborach prezydenckich w Polsce.
Wtedy młody Zed Zejden (jak zapewne mówiliby na niego koledzy w szkole) na karcie wyborczej pojawiłby się tak jak nasz znany narodowy agropolityk Richard Henry Tscharnetzky, z pierwotną pisownią imienia i nazwiska. Mało prawdopodobne, ale mieliśmy już kandydata z czwartego wymiaru.
Argumenty za daniem polskim wyborcom takiej możliwości wyrażono w dyskusji pod moją poprzednią wyborczą notką. Większość bywalców tego bloga do wszystkich polskich polityków ma stosunek wahający się między niechęcią umiarkowaną a skrajną wrogością. Mój głos na Komorowskiego też był raczej głosem przeciwko Kaczyńskiemu, niż aprobatą dwururki.
Ciekawszym argumentem jest odebranie głosów kandydatom protestu – ile głosów na Korwina było w tych wyborach tak naprawdę głosem na Zeda Zejdena? A ile przedtem na Leppera czy Tymińskiego? O ileż kulturalniej byłoby dać wyborcom możliwość protestu bez jednoczesnego lansowania kolejnego buraka!
Są też jednak poważne argumenty przeciw. Przede wszystkim, wybory w demokracji nie służą wyrażaniu uczuć – służą załatwieniu pewnej procedury. Na każdym zebraniu można by wydłużyć porządek dzienny o kłótnię o to, czy to zebrania w ogóle jest potrzebne – ale większość ludzi wolałaby po prostu załatwić to, po co się zebraliśmy i wrócić do domu.
Gdy wybieramy prezydenta – to wybieramy prezydenta. Czy naród kandydatów kocha, lubi, szanuje, czy też nie chce, nie dba lub wręcz z nich sobie żartuje – to pytania dla socjologów, nie dla komisji wyborczej.
Dodatkowa kratka „żaden z powyższych” komplikuje proces liczenia, a tak naprawdę niewiele zmienia. W USA jedynym stanem dającym taką opcję jest Nevada, gdzie opcja „None of These Candidates” regularnie w wyborach zgarnia 1-3 procent. Czy Nevada jest przez to bardziej demokratyczna od innych stanów?
Gdyby wybory mogły coś zmienić, to byłyby zakazane – powiedziała Emma Goldman (rzekomo, bo to cytat równie apokryficzny jak ten o tanczeniu – ale równie śliczny). Dodałbym, że to samo dotyczy ordynacji.
Dopuszczenie Zeda Zejdena narobi trochę zamieszania wśród kandydatów folklorystycznych i jestem ogólnie za, ale nie robię sobie z tym większych nadziei. To nie jest klucz do poprawy polskiej demokracji.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.