Trochę się już nawet stęskniłem za Jarosławem Kaczyńskim. Tym prawdziwym, a nie tą pacynką, z wyraźnym brakiem przekonania recytującą w kampanii wyborczej przygotowane przez spindoktorów teksty o pragnieniu zasypywania podziałów. Przyzwyczaiłem się do Kaczyńskiego wiecznie pragnącego śledztw, rozliczeń, represji i zemsty za coraz bardziej urojone krzywdy.
No i wrócił, z pięknym akompaniamentem Joachima Brudzińskiego (choć zmianę retoryki sygnalizowały już wcześniej równie aberracyjne wypowiedzi naszego ulubionego doktora niehabilitowanego w naszym ulubionym serwisie Psychiatryk24).
To aż zdumiewające, jak wielu ludzi w kampanii wyborczej dało się nabrać na tę rzekomą przemianę prezesa. Nie chcę nikogo wytykać palcami, ale takie osoby przewijały się nawet przez mojego bloga.
Na szczęście apele wysuwane m.in. przez środowisko Krytyki Politycznej o skreślenie obu kandydatów w drugiej turze, zostały masowo zignorowane przez lewicujący elektorat. Dzięki nam, cały ten agresywny słowotok pochodzi od polityka, który przegrał czwarte wybory z rzędu – a nie od prezydenta-elekta.
W słynnym wywiadzie Kaczyński mimowolnie odsłonił typowy dla siebie mechanizm rozumowania. Rzuca poważne oskarżenie pod adresem premiera o to, że ten celowo spowalniał przejazd jego samochodu do Smoleńska. Ale jakie ma na to dowody?
– Rozmawialiśmy z kierowcą. Mówił nam „nie lzja” – wyjaśnia Kaczyński – Ale jak limuzyna z premierem Tuskiem bez zatrzymania nas minęła, rozkaz przestał obowiązywać. Dopiero w Smoleńsku znowu nas spowalniano.
Jednym słowem, dowodem jest to, że gdy już ich minął Tusk, to „oni” ich przestali spowalniać. Choć jednak spowalniali ich dalej („W pewnym miejscu zaczęliśmy dosłownie kręcić się w kółko, zanim dotarliśmy do lotniska”). A „nie lzja” po rosyjsku oznacza, oczywiście, „działam na rozkaz tajnej organizacji stworzonej przez Putina i Tuska”.
Jak mawiają Rosjanie, no żeż Jezu Jezu. Człowiek, który nie ma prawa jazdy, będzie teraz oceniać, że samochód jechał powoli nie dlatego, że takie w tym miejscu było ograniczenie, tylko dlatego, że spisek. Człowiek, który jest patriotą tak wielkim, że celowo nie uczył się języków obcych, wydobędzie w rozmowie z kierowcą ujawnienie prawy o spisku.
I oczywiście jako osoba, która nigdy sama nie prowadziła samochodu w obcym mieście, prezes świetnie potrafi ocenić, czy kierowca jeździł w kółko, bo tak zażądali spiskowcy, czy po prostu zabłądził albo taka była organizacja ruchu.
Dla rozsądnego człowieka to wszystko brzmi absurdalnie. Tylko że to przecież nie jest kierowane do rozsądnych ludzi – znów podkręcając poziom paranoi, prezes dyscyplinuje własne środowisko. Lustracja i dekomunizacja nie są już w modzie, ale zastąpi je równie paranoiczne tropienie tych, którzy kiedykolwiek spojrzeli na Jego Brata.
Pierwszy trop nasuwa się zresztą automatycznie – kto prezesowi podsunął ruskiego kierowcę spowalniającego jazdę na rozkaz spiskowców? Nie można było wziąć bryki z Hertza i za kółkiem posadzić jakiegoś certyfikowanego genetycznego patrioty z PiS?
Jest w Polsce pewien niewielki odsetek ludzi, którzy cenią sobie atmosferę paranoicznej podejrzliwości i bardzo ostrych oskarżeń formułowanych na podstawie bardzo kruchych przesłanek. Jarosław Kaczyński najwyraźniej zrezygnował już z marzeń o wygraniu jakichkolwiek wyborów w dającej się przewidzieć przyszłości – wystarczy mu bycie królem tej mniejszościowej grupy.
I fajnie. Platforma może zaoszczędzić na kampanii, całą robotę znów za nią wykonają wolontariusze z PiS.
Obserwuj RSS dla wpisu.