Kiedyś mój ówczesny redakcyjny kolega Robert Leszczyński napisał tekst o divach popkultury. Przeczytałem go bardzo uważnie, bo byłem wtedy redaktorem (brr, trauma) i dawałem to na swoim dyżurze.
Czułem wtedy, że nie cierpię tego zjawiska – Barbary Streisand, Celine Dion, i kto tam jeszcze był w tym tekście. Właściwie dalej tych konkretnie div nie lubię, ale po latach uświadomiłem sobie, że też mam wokalistki, które traktuję jak boginie (łac. – diva).
Należy do nich Shirley Bassey. Gdy napisałem te słowa, już mi się nie chce pisać następnych, bo i co tu pisać. Tylko słuchać i wielbić i wielbić i słuchać.
Przypomniała mi się jakoś ostatnio przepiękna piosenka „The Rhythm Divine”, którą dla Bassey przygotował szwajcarski elektroniczny duet Yello w 1987 roku – wyprzedzając zresztą epokę, bo dzisiaj taka zbitka techno podkład + potężny wokal to częsty pomysł, zresztą ta sama Bassey potem nagrywała z Propellerheads, ale o ile mi wiadomo Yello byli tu pionierami.
Nie tylko tu zresztą.
Nie mam pojęcia, skąd w tej piosence wzięła się fraza „From Warsaw to Rome”, w znaczeniu mniej więcej „jak stąd do Krakowa”. To przecież dziwny zestaw miast, nie pasuje żaden logiczny klucz typu „nabardziej północne versus najbardziej południowe”.
Kontrasty geograficzne i klimatyczne lepiej oddałoby przecież „From Oslo to Rome” albo „From Stockholm to Rome”. Skąd trójce autorów przyszła do głowy właśnie nasza stolica? I komu konkretnie? Szwajcarom czy zaproszonemu do współpracy Szkotowi?
To jedno z takich pytań, na które odpowiedzi szukałbym, gdybym kiedyś stał się bardzo bogatym człowiekiem, który dziennikarstwo uprawia jako hobby.
Obserwuj RSS dla wpisu.