Proszę państwa, 9 sierpnia skończył się w Polsce klerykalizm.
Pozwolę sobie podkreślić, że w tej sprawie od lat jestem umiarkowanym optymistą, czego dowodzą moje stare notki na blogu – jeszcze z okresu, w ktorym biskupi mieli swoich ludzi na wszystkich ważnych stanowiskach w tym państwie.
To se ne vrati. Przegrali wybory. I drugie, i trzecie. I przegrają piąte, i przegrają szóste. Głosować zaczyna nowe pokolenie, któremu Kościół nie kojarzy się już z miejscem schronienia przed prześladowaniami, jak w stanie wojennym.
Kojarzy mu się z ponurą instytucją, która cieszy się nieuzasadnionymi przywilejami podatkowymi, która za sprawiedliwą karę za seksualne molestowanie dzieci uważa przenosiny do innej parafii, która prawem kaduka wywalczyła sobie umowę międzynarodową chroniącą jej interesy.
W nowym pokoleniu wyborców szkolna katecheza wyrobiła miłość do do Kościoła równie skutecznie, jak w moim pokoleniu szkolne zajęcia wyrabiały miłość do Związku Radzieckiego.
W parlamentarnych wyborach roku 2011 po raz pierwszy mainstreamowa partia podniesie postulat wypowiedzenia konkordatu (jeśli nie zrobi tego Napieralski, to zrobi to ktoś inny, komu sam ten postulat zapewni wejście do mainstreamu).
Tych wyborów zapewne jeszcze nie wygra – ale być może wejdzie do koalicji rządowej. A dotrwać do 2015 szanse będzie mieć znacznie większe od PiS, który najwyraźniej podążać będzie teraz w kierunku, w którym poszły poprzednie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza.
Obrońców krzyża trochę mi nawet szkoda – w końcu sam pamiętam, jakie to uczucie, demonstrować swoje poglądy ze świadomością tego, że jest się w mniejszości. Wklejałem tutaj swoje zdjątko z pikiety przeciwko ustawie antyaborcyjnej z 1992.
Drodzy obrońcy, przenosiny krzyża do kościoła naprawdę leżą w waszym dobrze pojętym interesie. Zdaje się, że większość z Was jest spoza Warszawy i nie znacie dobrze tego miasta, dlatego nawet nie wiecie, że rozbiliście obozowisko w samym środku szlaku knajpiano-klubowego.
Problemem Warszawy przez dziesięciolecia był brak jasno zdefiniowanego centrum – charakter tego miasta kiedyś genialnie zdefiniował Tadeusz Konwicki, że centrum stolicy sprowadza się do skrzyżowania dwóch linii tramwajowych.
To już nieaktualne. Doczekaliśmy się odpowiednika zachodnioeuropejskich bulwarów, które nigdy nie idą spać, bo ostatni balangowicze mijają się na chodniku z ludźmi śpieszącymi do pracy. Próbujecie się modlić w miejscu, którym przez całą noc ludzie wędrują między Przekąskami, Powiślem a Lemonem. Z biforki na afterkę, z domówki do klubu.
Chcielibyście, żeby policja was chroniła przed pijanymi – ale to oni są na tej ulicy u siebie, nie Wy. Sensem remontu tej ulicy – rozpoczętego jeszcze przez Waszego umiłowanego prezydenta – było zrobienie z niej takiego tętniącego życiem zakątka życia knajpianego, żeby Krakusy z rozpaczy się popłakały do taktu „Dezyderaty”.
I to się udało. Z kolosalnym opóźnieniem, za które odpowiada pisowski geniusz zarządzania Andrzej Urbański, ale się udało. Krakusy już nam nie podskoczą.
Jeśli chcecie uczcić dokonania Lecha Kaczyńskiego, to uszanujcie zatwierdzoną przez niego wizję Traktu Królewskiego. Jeśli chcecie nocami czuwać i się modlić, to super. Ale naprawdę lepszym miejscem będzie pobliski piękny barokowy kościół, gdzie tłumy naprutych imprezowiczów nie będą się z Was nabijać.
Musicie się pogodzić z tym, że czasy kościelnego triumfalizmu w Polsce przeszły do historii. Pewnie jeszcze 3 sierpnia Kościół mógł uratować sytuację, gdyby któryś z hierarchów miał cojones by wystąpić w roli mediatora.
Żaden nie miał i to już naprawdę nie nasza wina, środowisk laickich czujących się w tym kraju od wielu dekad tak, jak się teraz czujecie Wy. Skoro zamieniliśmy się miejscami, wyciągnijcie wnioski.
Tak jak my latami doszukiwaliśmy się frakcji w Episkopacie – ten biskup jest umiarkowany, bo chce feministki polewać kwasem solnym, a tamten jest radykalny, bo fluorowodorowym – tak wy teraz uczcie się odróżniać ateizm otwocki od ateizmu falenickiego.
Tak na początek – ja jestem ten umiarkowany.
Obserwuj RSS dla wpisu.