Zombiaki wszystkich krajów…

Na marginesie mojego tekstu o wampirycznym leksykonie Kiamila, wywiązała się pośrednia korespondencja z Mikołajem Marcelą,  zdolnym młodym krytykiem, którego błyskotliwe teksty są ozdobą obu kamilowych leksykonów (bondowskiego i wampirycznego).
Głupio mi cytować dosłownie, bo nawet nie pisaliśmy do siebie bezpośrednio, tylko fruwało to cc via Roman, redaktor (wielu) Książek. Ale rozmowa była dość inspirująca, bo Marcela polemizując z puentą mojego felietonu o „Kapitale żywych trupów” zauważył, że o ile wampir w popkulturze jest przeważnie wyzyskiwaczem (hrabią, plantatorem, biznesmenem), to zombie jest metaforą wykorzystywanego człowieka pracy.
To celna uwaga. Widać to choćby w moim najukochańszym „Shaun of the Dead” – spora część komizmu zbudowana jest na podobieństwie między życiem człowieka pracy a (nie)życiem zombiaka. Wampir z kolei zawsze ma cholernie dużo wolnego czasu, piękną rezydencję i pracowników do wyzyskiwania.
Z tej okazji przypomnę grę komputerową, z którą powinien się zapoznać każdy marksista interesujący się popkulturą. Pisałem o niej kiedyś w notce o musicalu „Lakier do włosow” (gdy ją teraz odświeżyłem, odkryłem przy okazji, że notka jest profetyczną zapowiedzią nadejścia świetnego filmu „Samotny mężczyzna”).
Akcja gry dzieje się w retrofuturystycznej Ameryce, w której wcielono utopię kapitalistycznej przyszłości takiej, jaka sparodiowana jest w „Jetsonach” – a jaką zupełnie serio Amerykanom obiecywały korporacje w reklamach „konsumpcji tak w ogóle”.
Wszystko jest pięknie, wszyscy zarabiają, wydają i konsumują, wszyscy też panicznie boją się komunistów, którzy chcieliby to zabrać (więc na obrzeżach doskonałego miasteczka kryją się psychopatyczne prawicowe milicje, a amerykańska armia tak bardzo chce je obronić, że jest gotowa zrzucić na nie atomówkę).
Dobrobyt miasteczka zbudowano na wyzysku i krzywdzie pewnej konkretnej osoby – literalnie na „śmierci komiwojażera” (pośrednie nawiazanie do Arthura Millera). Żeby miasteczko powstało, musiał zginąć pewien komiwojażer, zrujnowany podczas wielkiego kryzysu.
Jego zwłoki zakopane są pod doskonale wypielęgnowanym trawniczkiem w centrum doskonałego miasteczka i… pewnego dnia z trawnika wyłania się ręka w zaawansowanym rozkładzie. Nadszedł czas zemsty, zaczyna się gra.
Skoro w tej notce skaczę od nawiązania po nawiązanie i od dygresji do dygresji, to zakończę piosenką „Zombie” grupy Cranberries, w której zombiaki są z kolei nieczytelną dla mnie metaforą konfliktu w Irlandii Północnej. Nic z tej piosenki nie rozumiem, może dlatego, że jest po fińsku.

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.