Kolejny powód, by zazdrościć Amerykanom: w amerykańskich ajtjunsach darmowym singlem tygodnia jest nowy Clapton. Ojej, już zapomniałem, jaki to dobry muzyk – zasłuchany w tych wszystkich didżejskich igraszkach.
Zdążyłem zapomnieć, że lubię słuchać blues rocka – odstraszony od tego gatunku jego fajansiarskimi polskimi imitacjami. To kolejny powód, dla którego z sympatią obserwuję Ruch Autonomii Śląska, choć jak dla mnie, ma zbyt ugodowe postulaty. Najbardziej chciałbym, żeby oni w ogóle się oddzielili, zabierając nie tylko deficytowe huty i kopalnie, ale jeszcze w pakiecie uwalniając Kongresówkę od Ireneusza Dudka i grupy „Dżem”!
W nowym Claptonie tak jak w starych Claptonach, przyjemnie słucha się nie tylko gitary i wokalu. Cały zespół brzmi świetnie. Każda z dziewczyn w chorkach zdaje się mieć lepszy głos od tych wszystkich Goś Kasiewskich i Kaś Gosiewskich, które radio puszcza po północy bo musi.
Słychać tutaj, że muzykowi wybitnemu towarzyszą tutaj muzycy bardzo dobrzy – a nie tak jak w polskiej muzyce pop, gdzie przeciętniakowi towarzyszą amatorzy. Ale, do licha, przestanę już kalać własne gniazdo i przyznam, że towarzysząca Claptonowi ekipa robi na mnie wrażenie niezłej nawet jak na standardy amerykańskie.
Czuję, że pod wpływem tego jednego kawałka porobię teraz mnóstwo muzycznych zakupów, bo nabrałem nagle ochoty na posłuchanie dawno niesłuchanych tuzów takich jak J.J. Cale, John Mayall czy Mark Knopfler. Ja ich właściwie nigdy nie przestałem lubić, po prostu kiedyś mi się wzięło i przejadło. Czas nadrabiać zaległości…
Obserwuj RSS dla wpisu.