Jeśli ktoś naprawdę chciałby sobie przypomnieć, jak dokładnie wygląda odpowiedzialność endecji za śmierć Narutowicza, proponuję zwiedzenie wnętrza zabytkowej apteki z placu Trzech Krzyży. W niej 11 grudnia 1922 roku schronili się parlamentarzyści PPS – wśród nich wielcy polscy patrioci Ignacy Daszyński i Bolesław Limanowski – przed chcącym ich zlinczować tłumem endeków.
Narodowcy zgromadzili się na placu Trzech Krzyży chcąc uniemożliwić posłom lewicy dotarcie do parlamentu na ceremonię zaprzysiężenia nowowybranego prezydenta. Skoro prawicowy kandydat Maurycy hrabia Zamoyski przepadł w wyborach, endecy chcieli fizycznie uniemożliwić lewicowemu pełnienie funkcji.
Na odsiecz uwięzionym w aptece parlamentarzystom z Alei Jerozolimskich wyruszyła grupa zwolenników PPS. Jej uczestnik Jerzy Cesarski, na podstawie wspomnień którego to opisuję, szacował jej liczebność na 300-400 osób.
Na placu przywitał ich tłum endeków („korporacyjni studenci i dewotki, sfanatyzowane stare baby” – wspomina Cesarski), skupiony wokół kościoła św. Aleksandra. Obie grupy śpiewały: pepeesowcy „Gdy naród do boju wystąpił z orężem”, a endecy „Rotę”. Pisze Cesarski:
W momencie, kiedy skończyły się pieśni, padły salwy rewolwerowe. Tłum się rozpierzchł. I wtedy było widać leżących kilku rannych na ulicy, a po drugiej stronie leżał ranny Kałuszeski ze złamanym drzewcem sztandaru. Trwało to tylko moment (…) postrzępiony sztandar znów został podniesiony”.
Jak pisze dalej Cesarski, śródmiejski okręg PPS wkrótce po tych wydarzeniach zastąpił postrzępiony sztandar nowym, który z jednej strony miał napis „Niesie on zemsty grom, ludu gniew”, a z drugiej „Dzielnica Śródmieście PPS”.
Jak widzę, są publicyści, którym obecna sytuacja skojarzyła się z tamtą. No faktycznie, bojówki redaktorów TVN i GW usiłowały w 2005 nie dopuścić do zaprzysiężenia Kaczyńskiego. Nigdy nie zapomnę jak Lis z Kolendą strzelali z okien Sheratona do posłów prawicy zmierzających na Zgromadzenie Narodowe.
Każdy ma swoją teorię o tym, co doprowadziło do łódzkiej tragedii. Moja jest taka, że właśnie takie polityczne hiperbole, jakimi teraz posłużyli się Migalski z Ziemkiewiczem.
Nasza publicystyka cechuje się skłonnością do absurdalnego patosu i przesady. Dla biskupów próba rozliczenia komisji majątkowej to już jest powrót do stalinizmu, no bo przecież mieć kontrolę skarbową to zupełnie jak mieć wyrywane paznokcie. Ograniczanie prawicowej publicystyki w TVP jest jak okupacja – rzeczywiście, telewizja publiczna w Generalnym Gubernatorstwie cienko przędła.
Ubocznym skutkiem tego stylu publicystyki są wariaci przekonani, że naprawdę muszą walczyć ze stalinowskim terrorem albo z nazistowskimi marszami z pochodniami. Że to już nie jest normalna demokratyczna przepychanka – jak zwykle w demokracji, pełna niesmacznych chwytów – tylko nadeszły Czasy Ostateczne.
Analogia z zabójstem Narutowicza nasunęła się Migalskiemu i Ziemkiewiczowi – zakładając ich dobrą wolę – po prostu jak zwykle z nieuctwa. Nie wiedzą, jakimi dokładnie środkami endecja usiłowała uniemożliwić pierwszemu prezydentowi w dziejach RP objęcie i sprawowanie urzędu. Wydaje im się, że to wszystko sprowadzało się do satyry i publicystyki, jak teraz.
W krótkotrwałej IV RP nie mieliśmy poważnej publicystyki odmawiającej Kaczyńskim prawa do sprawowania urzędów. Ubolewaliśmy nad tym, jak je sprawują. Ubolewaliśmy nad tym, że je sprawują. Ale nie kwestionowaliśmy legalności demokratycznego wyboru, nawet nie mówiliśmy, że dokonano go „przez nieporozumienie”.
Nie mówiliśmy „ich prezydent”. Mówiliśmy: nasz, oczywiście dodając „niestety”, dodając „nieudolny”, odliczając dni do końca kadencji. To nasze demokratyczne prawo, takie same jak Wasze do podobnej krytyki Tuska czy Komorowskiego.
Jeśli jednak komuś się wydaje, że do tego sprowadzała się ówczesna publicystyka endecka, to przydałaby mu się jakaś lektura. Mogę coś pożyczyć, drogi Rafale, szanowny panie doktorze niehab.
Byłoby dobrze, żeby każdy publicysta, któremu nasunie się skojarzenie typu „to jak w PRL, to jak za okupacji, to jak w II RP”, najpierw wziął sobie jakąś książkę i zajrzał, żeby zobaczyć, jak wtedy naprawdę było. A jak ma tak książkowstręt, jak prawicowi publicyści, to niech się nią chociaż palnie w łeb.
Obserwuj RSS dla wpisu.