Przemysł kulturalny po zanudzeniu widowni niepotrzebnym sequelem, zwykle produkuje równie zbędnego spinoffa (czyli historię, w której jakaś postać lub wątek drugoplanowy wychodzi na pierwszy plan).
Trylogię o Facebooku zamknę więc takim spinoffem. Między wierszami w poprzednich częściach pojawiały się pewne hipotezy, które chciałbym poddać bywalcom pod peer review.
Hipoteza pierwsza to moja interpretacja przyczyn, dla których portalowe dziennikarstwo jest, well, jak portalowe dziennikarstwo.
Tradycyjne media wypracowały sobie metodę różnicowania demografii. W tradycyjnych mediach nie ma równości, jeden czytelnik jest lepszy od drugiego czytelnika (słuchacz od słuchacza, widz od widza).
Miarą tej lepszości jest atrakcyjność dla reklamodawcy, czyli w uproszczeniu, prawdopodobieństwo, że ów słuchacz w ciągu najbliższego roku będzie kupował now samochód. Albo chociaż laptopa.
Dlatego tradycyjnym mediom opłaca się finansowanie drogich w utrzymaniu, ale osiągających zawodowe mistrzostwo świata autorów takich, jak Seymour Hersh. Jego śledcze artykuły stanowią po prostu dobre tło dla reklamy nowego crossovera.
Efektem jest medialne wykluczenie nieatrakcyjnej demografii. Są spore grupy populacji, którym tradycyjne media nic ciekawego nie mają do powiedzenia. W Polsce zaopiekował się nimi ojciec Rydzyk, w USA – tzw. „supermarket tabloids” i radio satelitarne.
W typowym ogólnodostępnym portalu klikacz jest równy klikaczowi. Notka o majtkach Dody kosztuje dychę, a daje sto tysięcy kliknięć. Porządny reportaż kosztuje trzy-cztery rzędy wielkości więcej, a kliknięć daje tyle samo.
Dlatego mimo kilkunastu lat portalozy, wartościowe teksty w sieci pojawiają się wciąż wyłącznie na zasadzie leechowania za pół darmo tego, za co zapłacił papier, radio czy telewizja. Sam z siebie internet potrafi generować tylko komentarze do doniesień mediów tradycyjnych.
Hipoteza druga: zrywając z anonimowością, Facebook likwiduje też równość kliknięć. Nawet jeśli się skrywasz za „firewallem avatara” (thx, ^mrw), oni i tak wiedzą o Tobie to, co dla nich najważniejsze: co możesz w najbliższym czasie sobie kupić.
Facebook zmierza do statusu tej pierwszej strony która otwiera się w przeglądarce. Co za tym idzie, może w bliskiej przyszłości proponować portalom biznesową współpracę: ekonomiczną segregację klikaczy, którzy przychodzą od nas.
Użytkownik nie będzie o tym wiedział, ale przechodząc z Fejsa na stronę CNN, będzie oznakowany niewidocznym tagiem, mówiącym na przykład „white trash z Arkansas” albo „wyższa klasa średnia z Manhattanu”. Co z kolei może koncernom medialnym impuls do sfinansowania jakiegoś e-Hersha pisującego do „New Yorkera 2.0”.
Ale co w tym złego – zapytają osoby przyzwyczajone do hejterzenia Fejsa w poprzednich dwóch częściach trylogii. Hold your horses! Spinoff to dobry moment, żeby dostrzec jakieś fajne cechy villaina i awansować go np. na antybohatera (patrz: Punisher czy Boba Fett).
Natomiast – i to już hipoteza trzecia – Facebook zdaje się odtwarzać w cyberprzestrzeni zjawisko medialnego wykluczenia. To najsłabsza z zasygnalizowanych tu hipotez, o poprzednie mogę się kłócić, tę tylko sygnalizuję do dyskusji.
Nie ma mnie na Fejsie, obserwuję go uważnie, ale jednak z zewnątrz, więc nie będę się spierać z insiderami. Ze szczątkowych obserwacji wnoszę, że na Fejsie, inaczej niż na serwisach budowanych na maksymalizacji darmowych kliknięć, to Ludzie Mniej Więcej Tacy Jak Ja narzucają warunki gry.
Ludzi Mniej Więcej Takich Jak Ja od forum onetu, gazety.pl, psychiatryka czy Naszej Klasy odstrasza panujące tam oszołomstwo. Które z kolei bierze się z tego, że warunki gry narzucają tam ludzie wykluczeni z medialnego dyskursu. To stąd wrażenie, że gdyby prezydenta wybierali tylko polscy internauci, druga tura toczyłaby się między Korwinem a Kaczyńskim.
Na Fejsie to wrażenie, zdaje się, znika – ale to moja zewnętrzna obserwacja, wynikająca głównie z czytania szlochań pacjentów Psychiatryka24, jak ich tam na Fejsie ciągle banują i wycinają.
Jak się zarządza serwisem społecznościowym, to mogę tylko zgadywać, nigdy nawet nie zaglądałem przez ramię Siwej czy Olsowi. No i zgaduję, że przed podjęciem decyzji admin (choćby był bezdusznym botem imieniem Anna) rozważa demograficzny potencjał użytkownika.
A więc: będzie mniej trigger happy wobec kogoś, kto albo sam jest w atrakcyjnej demografii, albo ta ceni sobie jego obecność (co widać po społecznych powiązaniach delikwenta). Dzięki temu Facebook staje się kolejnym medium, w którym obowiązują reguły gry klasy średniej.
Obserwuj RSS dla wpisu.