Dyskusja o Facebooku pokazała, że niektórzy ludzie ciągle nie do końca rozumieją, jak dużo informacji o sobie oddają Zuckerbergowi. ^Braineater przekonany jest, że nie oddaje nic istotnego, skoro występuje pod fikcyjnym imieniem i nazwiskiem. ^Mrw poetycko nazwał to „firewallem awatara”.
Zacznijmy od tego, że to jest niezgodne z regulaminem Facebooka, zatem cała sielanka skończy się w momencie, w którym ktoś – choćby jakiś prawak chcący pomścić Katarynę – wyśle donos. Co wtedy? Kolejny awatar i ręczne odtwarzanie sieci znajomych?
Facebooka zbudowano, jak wiadomo, na zasadzie walki z anonimowością. Zuckerberg najprawdopodobniej uznaje, że jeśli jego baza danych o klientach ma być cenna dla ogłoszeniodawców, wiarygodność danych to podstawa. Dane przecież zbiera jednak nie tylko z tego, co mu świadomie wpisujemy.
Gdybym założył na Facebooku fikcyjne konto Zenona Benona, co wiedziałby o nim Zuckerberg? Kopalnią informacji byłby geotracking, do którego nie trzeba nawet używać GPS (choć – zauważcie – serwisy typu Twitter czy Facebook bardzo usilnie nas zachęcają nas, żebyśmy oddali im nawet to).
Analizując statystycznie z czego i gdzie loguję się do Facebooka, Zuckerberg wiedziałbym, że mam iPhone’a, Macbooka (zmieniane raz na 2-3 lata) oraz służbowy pakiet 3G. Widząc dwa najczęściej występujące adresy IP wiedziałby, że mieszkam w aglomeracji warszawskiej i pracuję w Agorze SA.
Już to wystarczy do stworzenia solidnego profilu marketingowego Zenona Benona. Ta mniejszość danych też byłaby znacząca, bo pokazywałaby, że Zenon Benon często podróżuje, a podczas tych podróży nigdy nie stołuje się w McDonaldsie i nie śpi w hostelu.
Z punktu widzenia marketingu jestem prawdopodobnie wartościowym klientem. Ogłoszeniodawcom warto wydać konkretne parę dych za zwrócenie mojej uwagi. Nie widzę powodu, by dać te parę dych w prezencie Zuckerbergowi (czy komukolwiek).
Błędem entuzjastów Facebooka jest prezentyzm: przekonanie, że zawsze będą mieć tyle samo lat, ten sam stan cywilny i taką pozycję społeczną, jaką mają teraz. Podobne przekonanie byłoby niepoważne nawet dla czterdziestoparolatka, a u dwudziestoparolatka jest po prostu idiotyzmem.
Nikt z nas nie wie, kim i gdzie będzie za 20 lat. Ale jeśli teraz jest na fejsie to wie przynajmniej jedno: że jego profil jako dwudziestoparolatka będzie miał jakiś wpływ na jego życie, jako czterdziestoparolatka. Prawdopodobnie negatywny, bo niezaplanowane wpływy rzadziej są dobre niż złe.
Podobny data mining może wobec mnie uprawiać kilka instytucji: ze dwa banki, mój pracodawca, Apple, Google i operator komórkowy. Co do pracodawcy, to jako marksista i tak uważam, że sprawa jest przegrana (aż do rewolucji, ofkors). Co do banków, to przecież w ogóle mogą mnie obrabować, gdyby chciały („nie mamy pańskiego szmalu i co nam pan teraz zrobi”).
Co do Apple, to data mining z pewnością pokazuje im, że dwaj faceci nazwiskiem Orliński, jeden mieszkający w Polsce a drugi w San Francisco, są najwyraźniej tym samym facetem. To tłumaczy, dlaczego jeden ciagle drugiemu kupuje prezenty doładowujące konto w amerykańskim iTMS. Nie mają interesu w blokowaniu moich kont, bo to ja jestem ich klientem, a nie ogłoszeniodawcy.
Im też nie ufam, więc regularnie backupuję zakupy. Ale status „płacącego klienta” jest w kapitalizmie jedynym, co może powstrzymywać megakorpa przed kradzieżą na rympał. Dlatego ani banków ani Apple’a nie przyłapuje się na wpadkach takich, jakie przydarzają się Facebookowi i Googlowi, czyli kradzieży danych (teksty o pomyłce Zuckerberg i Schmidt niech wciskają swoim starym).
Z mojego punktu widzenia Google od Facebooka rożni się tym, że przed Googlem rzeczywiście nie ma ucieczki. Nie da się nie używać ich wyszukiwarki. Nie używam jednak reszty ich spyware: Picasa, Chrome, Android czy Google Desktop.
Nie jestem cypherpunkiem (młodzież może nie znać tego słowa? a warto poguglać!). Rezygnuję z prywatności gdy widzę konkretną korzyść.
Gdy mój samochód płynie promem, powinienem powiadomić centrum monitoringu, żeby ich nie zaniepokoiło poruszanie bez kluczyka w stacyjce. W moim wieku prędzej się jednak spodziewam, że słabnącą ręką wcisnę klawisz alarmowy podczas zawału niż że będę chciał odbyć sekretną przejażdżkę.
Jakie korzyści daje Zuckerberg? Entuzjaści wyliczali je w poprzedniej dyskusji: 10% zniżki na wybrane produkty i szansa wylosowania atrakcyjnej nagrody. Dla mnie to wygląda jak reklama bardzo słabej karty kredytowej.
Obserwuj RSS dla wpisu.