Lata lecą, a moim ulubionym gatunkiem muzycznym ciągle pozostają covery od czapy. W kółko więc u mnie teraz leci płyta „Great Expectation” jamajskiej grupy „The Jolly Boys”.
To coś w rodzaju Easy Star All Stars skrzyżowanego z Buena Vista Social Club. Panowie mają już na karku siódmy, ósmy czy wręcz fafnasty krzyżyk.
O ich wieku najlepiej świadczy to, że nazwę grupy wymyślil ponoć Errol Flynn. Wprawdzie podaję tę ciekawostkę za Wikipedią, więc biorę poprawkę na to, że może chodzić o jakiegoś innego Errola Flynna, ale mimo wszystko.
Ich gatunek muzyczny nazywa się mento i jest protoplastą reggae. A przecież człowiek w moim wieku – też już niestety przecież będący, było nie było, człowiekiem w moim wieku – reggae uważa za protoplastę nowoczesnych technik remiksu i kołyszących rytmów, potem przerabianych przez tych wszystkich kleszów i speszialsów.
Słowem, „The Jolly Boys” to coś jak „Mojżesz i jego starsi kuzyni”. Ale dają radę, o jak bardzo dają radę.
Ich wiek staje się wartością dodaną. Coverowane przez nich piosenki nabywają dodatkowego znaczenia.
„Hanging on the Telephone” opowiada o czym innym, gdy te same słowa wypowiada jakaś słodka młoda Blondie, a o czym innym, gdy śpiewa je sepleniący siedemdziesięciolatek. Jeszcze bardziej dotyczy to ich coverów „Rehab” czy „I Fought The Law”.
Plonk i anatema na tego, kto tę płytę spiraci. Ja sobie przywiozłem z zamorskiego wojażu fizycznego cedeka i cieszę się, że chociaż parę dolców wpadnie do kieszeni kilku starcom z Port Antonio, Jamaica.
Obserwuj RSS dla wpisu.