Niełatwo zrobić inteligentną parodię piosenki tanecznej będącej jednocześnie fajną piosenką taneczną. „Audacity of Huge” to niezły kawałek na densflora i zarazem parodia tak wielopłaszczyznowa, że przerasta mnie i uczestników forum songmeanings.
Weźmy tytuł. „Audacity” to praktycznie nieużywane w potocznym angielskim słowo oznaczające mniej więcej śmiałość, odwagę. Tytuł piosenki parodiuje tytuł manifestu Obamy „Audacity of Hope” – „Odwaga nadziei”.
Inspiracją dla Obamy było kazanie wygłoszone przez kontrowersyjnego pastora Jeremiah Wrighta (kontrowersje wzbudził on tym, że przypomniał on Amerykanom kilka gorzkich prawd na temat ich kraju). Wright opisywał z kolei symboliczystny obraz przedstawiający alegorię Nadziei jako gołej baby odważnie brzdąkającej na lirze.
Jak więc rozumieć „Audacity of Huge”? Jako „Odwagę ogromności”? Albo „Śmiałość wielgachnego”? Pun jest, jak sądzę, werimacz intended.
Piosenka jest skargą podmiotu lirycznego na to, że – chociaż ma bardzo wiele różnych fajnych rzeczy – nie ma „you”. Można to traktować jako piosenkę miłosną, ale o tym decydują tylko nasze stereotypowe skojarzenia.
Frądziarz spokojnie mógłby argumentować, że podmiotowi doskwiera nieobecność Jezusa Chrystusa w jego życiu. Będzie to interpretacja ekscentryczna, ale równie mocno osadzona w samym tekście.
Bohater ma dużo przedmiotów, od malutkich („zdobiony macicą perłową widelec do jedzenia ostryg”), po duże, jak na przykład nowy samochód marki Lincoln. Jest jednak świadomy ekologicznie: samochód (? – patrz dyskusja poniżej) jeździ na ekologicznym biopaliwie.
Dba też o to, żeby samochodowe stereo (wyposażone w „DAT player, minidisc, CD ROM”) odtwarzało amibtny oldskulowy hiphop (PM Dawn). W ogóle robi wrażenie osoby na wysokim poziomie konsumpcji kultury: ma też na przykład bogatą kolekcję książek z książką Jamesa Joyce’a, podpisaną przez samego autora.
W tekście często pojawiają się znani artyści, których podmiot liryczny też ma – i nie wiem, jak to rozumieć. Ma zabalsamowane zwłoki? Dzieła zebrane? Jedną płytkę? W każdym razie, ma Petera Tosha, Joey Ramone’a i Mamę Cass (z zespołu Mamas and Papas).
Ma też telefon Damiena Hirsta i znów – nie wiadomo, czy chodzi o numer do tego artysty czy po prostu o kolejne dzieło typu „Aparat telefoniczny zanurzony w formalinie i inkrustowany brylantami”. Jedno i drugie pasuje!
Bohater ma też marzenie każdego nerda, czyli robo-odkurzacze marki Roomba. W teledysku pojawia się w tym momencie robot z całą pewnością nie będący marki Roomba, ale teledysk niestety w ogóle nie pomaga w interpretacji.
Więc już chyba nigdy nie dowiem się, co to jest „krink drippin baby shoe” (dopisek: przesadny pesymizm, dyskusja poniżej wiele wniosła, dzięki!).
Obserwuj RSS dla wpisu.