W ostatniej notce zeszłej dekady opisywałem sylwestra 1989. W pierwszej notce lat fafnastych spróbuję przybliżyć klimat noworocznego kaca 2000.
Hibernatus przeniesiony z 1989 do 2010 – albo chrononauta wędrujący w odwrotnym kierunku – miałby szokujące doznania jak z filmu science-fiction. Tylko pomyślcie o cofnięciu się do 1989: telefon nie ma zasięgu, kart nie przyjmują, nie da się znaleźć bankomatu, a próba zapłacenia peelenami (wprowadzonymi 1 stycznia 1995) kończy się wezwaniem milicji (przemianowanej w kwietniu 1990 na policję).
Polska w dwutysięcznym tymczasem wyglądała z grubsza tak jak dzisiaj. Na kacu nie od razu zauważylibyśmy różnicę. Dzisiejszy telefon znalazłby sieć (GSM mieliśmy od 1996). Na każdym sklepie mieliśmy już nalepki Visa i Mastercard (polskie banki zaczęły oferować karty od 1993).
W telewizji też było mnóstwo kanałów i też w ogólnodostępnych program był tradycyjnie syfiasty – w sylwestra 1999 TVP1 zaproponowało komedię „Narzeczona dla geniusza”, TVN „Tragedię Posejdona”, dwójka – transmisje z ulicznych zabaw. Pod jednym względem było lepiej: działała Wizja TV, ostatecznie upadła w 2002 (do dziś mam do niej sentyment).
Osoba skacząca po kanałach mogłaby nie zauważyć różnicy, choć w zależności od zawartości etanolu we krwi, orędzie prezydenta Kwaśniewskiego mogłoby ją zadziwić. Różnicę odkryłby jednak podróżnik w czasie, który spróbowałby w Cieszynie skoczyć na browca po czeskiej stronie. Bo tu nie dość, że szlaban, to jeszcze dowód nie wystarczy, zażądają paszportu!
Gdzieś jako nastolatek uświadomiłem sobie, że sylwestra 1999/2000 będę spędzać jako dorosły facet w sile wieku i snułem różne plany o tym, jak go spędzić naprawdę wystrzałowo. Życie jak to życie, robi sobie z naszych planów origami.
Impreza faktycznie była wystrzałowa, bo pojawił się pewien wspaniały gość. Delikatny taniec z niemowlęciem na rękach to moje wspomnienie z sylwestra ‘99. Bardzo zresztą rozkoszne, choć bezdzietni tego nie zrozumieją.
Pamiętam jeszcze, że w roku 1999 podjąłem ostatnią próbę polubienia Windowsów, biorąc do domu służbowego Thinkpada. Próba była nieudana, co bardzo mnie zmartwiło, bo byłem wtedy przekonany, że nigdy mnie nie będzie stać na nowego laptopa z jabłuszkiem.
Byłoby nawet zabawnie dotrzeć do mnie sprzed 10 lat i trochę mnie potrollować. Te 10 lat to dla mnie też był gigantyczny kawał drogi.
Ale nie tylko dla mnie – Polska na przełomie 1999 i 2000 infrastrukturalnie wciąż tkwiła w PRL. Przez pierwszą dekadę przybyło 60 km autostrad (głównie z wydłużania A4, wciąż rozbitej na odcinek dolnośląski i galicyjski). Dopiero następna dekada to 580 km.
Nic dziwnego, że po tym marszu czujemy się troszkę wykończeni…
Obserwuj RSS dla wpisu.