Praźródłem warszawskich korków są tzw. Okopy Lubomirskiego – granice miasta wytyczone u schyłku I Rzeczpospolitej. Nie miały znaczenia obronnego, cel był fiskalny pod pretekstem sanitarno-epidemiologicznym.
W tym mieście wszystko jednak prędzej czy później znajdzie zastosowanie wojskowe. Okopy znalazły je już podczas insurekcji kościuszkowskiej, znajome kreski na mapie rozpoznamy czytając o każdej większej stołecznej zadymie, aż po powstanie warszawskie.
W ogólnym zarysie Okopy wyznaczały granice Warszawy aż do I wojny światowej. Modyfikacje w XIX wieku dotyczyły m.in. przemeblowania północnej granicy w związku z budową Cytadeli i włączenia Pragi do Warszawy.
Dopiero w niepodległej Polsce Warszawa zaczęła się rozwijać za linią Okopów – stąd piękna architektoniczna spójność Żoliborza, Ochoty czy Mokotowa, gdzie całe kwartały wznoszono w jednolitym stylu. I nawet nie wszystko udało się potem skaszanić w PRL i 3RP.
Rogatki przestały mieć swoje pierwotne przeznaczenie, ale… proszę spojrzeć na mapę z 1893, zaczerpniętą z przewodnika cytowanego w poprzedniej notce (tak naprawdę zdjąłem go z półki dla pisania tej notki, ale w międzyczasie wydarzyły się Wdechy).
Warszawski kierowca bez trudu rozpozna w nich miejsca, którymi do dzisiaj przekracza granicę miasta wewnętrznego. W godzinach szczytu stojąc w korku, bo na długim odcinku rogatki nie mają alternatywy – jakby nadal był 1777.
Komunikacyjny chaos, jaki na Żoliborzu powoduje remont wiaduktu przy Dworcu Gdańskim, można przecież porównać do zamknięcia rogatek marymonckich. Budowa drugiej linii metra spowodowała z kolei, że znów nie da się Okopów Lubomirskiego przekroczyć między rogatkami wolskimi a jerozolimskimi.
Za każdym razem słychać wtedy narzekanie na władze, że nie wytyczają objazdów, ale ludzie – którędy? Przez sto lat z okładem Okopy Lubomirskiego obrosły martwą tkanką miejskiego zrogowacenia: cmentarze, linie kolejowe, zakłady przemysłowe. Prawie nie ma nowych ulic, poza dosłownie trzema trasami na krzyż.
Na mapie z 1893 ciekawie wyglądają praskie rogatki. Nazwane są od szos: petersburskiej (dziś DK61), wileńskiej (DK8) i moskiewskiej (DK2). Saska Kępa nie była jeszcze częścią Warszawy (nie ma poniatoszczaka!), starorzecze Wisły w rejonie portu praskiego było wtedy długie, szerokie i dzikie.
Gdy stoję w korku a w TOK FM nie ma akurat nic ciekawego, lubię sobie coś wyobrażać dla zabicia nudy. Często fantazjuję o postapokaliptycznej Warszawie w świecie mniej więcej takim, jak w grach „Fallout” czy „Neuroshima” – w ktorej w radykalnie zdepopulowanym mieście odtworzono Okopy Lubomirskiego i rogatki.
Na czerniakowskie świetnie się nadaje pewien nowoczesny budynek biurowy, którego balkony wychodzą właśnie na południe. Akurat żeby umocnione workami z piaskiem stanowiska ogniowe pilnowały rogatek od strony zaludnionych przez mutanty zrujnowanych blokowisk. W podziemiach jest całkiem zacny fallout shelter (always handy).
Zakładam, że obrońcy postapokaliptycznej Warszawy odtwarzają granice z 1893. Podczas ostatniej wysokiej fali na Wiśle w porcie praskim eksplodowały gejzery wody bijącej nie wiadomo skąd – to Wisła próbowała odtworzyć dawne starorzecze. Jeśli jej pomożemy odrobinką C4, zrobi to w jeden dzień.
Północną granicę trzeba by cofnąć do linii obwodowej, którą po to przecież zbudowano – i w ogóle przy pomocy C4 trzeba by wszędzie oczyścić przedpola. Dość szybko można będzie jednak Warszawę przerobić na postapokaliptyczną fortecę strzegącą przeprawy przez Wisłę.
Niniejszą notkę chciałbym zaksięgować jako lutowy ranking od czapy. Do niektórych rogatek mam bowiem bliski stosunek emocjonalny. Marymonckie przez kawał życia stanowiły dla mnie główną bramę do miasta.
Gdy byłem dzieckiem, wiozący mnie do centrum jelcz-ogórek linii 116 zjeżdżał w porośnięty krzakami jar oddzielający Bielany od Żoliborza. Potem wyrosły tam wiadukty, których budowę nielegalnie zwiedzałem z kolegą w pierwszej klasie liceum. Potem pod wiaduktami pojawiła się trasa AK. Potem doszła stacja metra. Mam nadzieję, że dożyję komunikacyjnego kataklizmu, jakim będzie upgrade trasy AK do ekspresowej S8.
Dalej – Czerniakowskie. Najbardziej upierdliwy zakręt w lewo w moich codziennych wędrówkach (z Gagarina w Czerniakowską). Znaczy, był najgorszy, dopóki nie zacząłem dojeżdżać do SWPS (z Grochowskiej w Terespolską). Stąd: Grochowskie, w 1893 zwane Moskiewskimi. Wraz z Mokotowskimi, jedyne stojące do dziś.
Obserwuj RSS dla wpisu.