W amerykańskiej popkulturze Południe od dawna kojarzone jest z erotycznym rozpasaniem – purytanie z Północy podejrzewają swoich południowych sąsiadów o wyjątkowo lekkie obyczaje, wyuzdane tańce i zwierzęce libido.
Dla każdego coś miłego: na Południu czekają na nas prawdziwe damy i prawdziwi dżentelmeni, albo zabójczo piękne wampiry i wampirzyce z powieści Anne Rice czy Charlaine Harris. Homofob widzi tam braterstwo prawdziwie męskich mężczyzn wolnych od jakiegokolwiek zniewieścienia. Homoseksualista – to samo, tylko bez wyparcia.
W latach 50 i 60. Południe zalewało Północ piosenkami, których teksty w mniej lub bardziej dosadny sposób eksploatowały te skojarzenia. Pojęcie „rock and roll” funkcjonowało przecież między innymi jako eufemizm na uprawianie seksu.
Są ludzie, którzy te skojarzenia najchętniej tłumaczyliby kolorem skóry niektórych muzyków z delty Missisipi. A potem jeszcze protekcjonalnie klepaliby Branforda Marsalisa. Moim zdaniem to ślepy trop, przecież „Elvis the pelvis” był biały, a jednak z tego samego powodu pokazywany był w amerykańskiej telewizji tylko od pasa w górę.
Lepszym tropem wydaje mi się umieszczenie tego zjawiska w szerszym kontekście. Takie fantazje snuli przecież już starożytni – przekonani, że wprawdzie oni, żyjąc w cywilizowanych Atenach czy Rzymie, otoczeni są przez kobiety powściągliwe, ale gdzieś tam żyją barbarzyńcy. Obce są im uroki cywilizacji, ale za to [i tutaj wpisujemy dowolne fantazje dyktowane przez indywidualne preferencje fantazjującego].
Paradoks tych fantazji polega na tym, że wszyscy snują je o mieszkańcach innych krajów, bliższych lub dalszych – ale też są bohaterami podobnych mitów dla kogoś innego. Pisząc przed laty esej o stereotypach popkulturowych dotyczących naszego zakątka Europy z rozbawieniem czytałem zachodnioeuropejskie fantazje o zwierzęcym rozpasaniu słowiańskich kobiet.
Niemcy, którzy chętnie w nie wierzą, nam się wydają symbolem nudy i oziębłej powściągliwości – ale tam z kolei podobne fantazje snuje jeden land o drugim. Pamiętacie bawarskie komedie erotyczne z cyklu „Geh, zieh dein Dirndl aus”?
Piosenka „Barefootin’” wpadła mi w ucho zanim jeszcze plotki z pudelkami zajrzały na feminotekę – ale w tym kontekście nie mogę się powstrzymać przed skojarzeniem. W roku 1966 nowoorleański muzyk Robert Parker wylansował swój jedyny hit, którego tekst jest wprawdzie zupełnie niewinny, ale jednocześnie tylko od uszu biholdera zależy to, jak bardzo nam się wyda wyuzdany.
W zasadzie chodzi w niej po prostu o to, że ludzie tańczą na bosaka. Dialogi, które przy tym toczą – na przykład proponując sobie wspólne tańczenie na bosaka przez całą noc – można jednak odczytać bardziej dosadnie. Albo znów abstrakcyjnie, jak animatorzy Aardmana…
Obserwuj RSS dla wpisu.