Pod poprzednią notką zalęgła się offtopiczna dyskusja na temat mojego wywiadu z Stevenem Hillem. Proponowałbym ją ontopicznie przenieść tutaj (choć jak znam życie, tutaj z kolei pojawi się offtop o jedzeniu).
W wywiadzie dużo mówiliśmy o europejskim small businessie, bo mnie też zaskoczyło to, że nawet tutaj przoduje nasz kontynent. Ciekawym tematem, o którym Hill dużo pisze w swojej książce, są europejskie megakorpy.
Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do sloganu o amerykańskiej dominacji w globalnej popkulturze, że przegapiliśmy europejską inwazję. Otóż w popkulturze wystarczy teraz rzucić zdechłym kotem, żeby trafić w produkt pozornie amerykański, ale de facto europejski.
Również offtopicznie pojawił się pod poprzednią notką „Starcraft”. Amerykańska gra amerykańskiej firmy Blizzard? No niezupełnie, bo teraz to się nazywa Activision Blizzard, od kiedy francuski konglomerat Vivendi łyknął dwóch amerykańskich potentatów jako hors d’oeuvre.
„World of Warcraft”? „Call of Duty”? „Tony Hawk”? „Guitar Hero”? „Diablo”? To wszystko gry francuskie. Sacrebleu!
Znacie taki label płytowy Motown? „Papa was a rolling stone, wherever he laid his hat was his home”. Też to uwielbiam. Tyle że teraz to już właściwie powinno lecieć „Mon pere etait une pierre roulante”. Motown należy do Universalu a Universal – do Vivendi.
A kojarzycie takie wydawnictwo Random House? Ich centralą jest taki śliczny wieżowiec w Nowym Jorku na 56 ulicy. Serious business: są wyłącznym księgarnianym dystrybutorem DC Comics. Wydają (czasem przez swoje subbrandy) takich autorów, jak John Updike, Cormac McCarthy, Toni Morrison, James Ellroy, Michael Crichton, Robert Ludlum czy Stephen Hawking.
Jak ktoś się zajmuje Supermanem, Rabbitem Angstromem i Jasonem Bourne, to musi być firma amerykańska, nicht wahr? No właśnie niekoniecznie. To się od 1998 nazywa „Verlagsgruppe Random House” i należy do Bertelsmanna.
Do którego w ogóle należy od pyty różnych niby-amerykańskich wydawnictw muzycznych, ale część z tego jest do spółki z Sony, więc zaburza mi klarowność narracji. Skoro mowa o Japonii: jak myślicie, do kogo należy J.C. Denton, który się tu często pojawia gdy mowa o grach komputerowych? Razem z Larą Croft, do japońskiego konglomeratu Square Enix.
Kariera Vivendi wydaje mi się w tym wszystkim najbardziej niesamowita. Firma powstała z inicjatywy Ludwika Napoleona jako spółka wodociągowa, dlatego do 1998 używała skrótu CGE (Compagnie Generale des Eaux). Zajmowała się dostarczaniem wody prosto do kranów bourgeois Paryża i Lyonu aż do lat 80. zeszłego stulecia, gdy zaczęła ekspansję medialną.
Współzakładali Canal+, przejęli filmową legendę Pathe, wcześnie zajęli się internetem. Żaden ze mnie spec od ekonomii, ale zdaje się, że ich sytuacja finansowa jest w miarę stabilna – od ładnych paru lat są na plusie i płacą dywidendę.
Trochę mnie to śmieszy, gdy ktoś mówi, że w Ameryce są większe możliwości kariery niż w Europie. Bycie prezesem Vivendi czy Bertelsmanna to przecież całkiem przyzwoita kariera.
Mi by nawet zaimponował ktoś, kto w Vivendi jest zaledwie wiceprezesem do spraw wkurzania graczy debilnymi pomysłami takimi jak konieczność każdorazowego logowania się do battle.net nawet gdy się chce grać w „Starcrafta II” w trybie single player. Albo dyrektor w Bertelsmannie do spraw superbohaterów.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy ostatnio wieszczył koniec epoki amerykańskiej dominacji na 2016 – ale zdaje się, że już widzimy początki.
Obserwuj RSS dla wpisu.