Postanowiłem strollować blogobywalców primaaprilisową notką, która udaje primaaprilisową notkę, ale jest na serio. Wydawało wam się, że Was nabieram? Ha ha, nabraliście się. To naprawdę na serio będzie o bardzo zacnej aplikacji free software, jaką jest strategiczna turówka fantasy „Battle for Wesnoth”.
Turówka umieszczona jest w świecie tolkienowskiej fantasy. Potykają się rycerze, magowie, gobliny, elfy, smoki, trolle i reszta standardowej menażerii. Jedyne, co tu może być odrobinkę oryginalne, to rozbudowany wątek nekromancji – czarni magowie mogą ożywiać trupy i te zachowują się z kolei jak klasyczne romerowskie zombiaki.
W standardowym zestawie dostajemy pakiet pięknych parunastoscenariuszowych kampanii uznawanych za kanon gry. To już jest rozrywka na ładnych kilka wieczorów.
W kampaniach mamy jakąś tam fabułę – nie jest to oczywiście żadna wielka literatura, ale można się nawet wciągnąć w te wszystkie opowieści o zdradach, sojuszach, następcach tronu i potężnych artefaktach. W odróżnieniu od prawdziwej fantasy tolkienowskiej, nie mamy tutaj ras dobrych i złych, czasem gramy jako trolle przeciwko ludziom, czasem jako krasnoludy przeciwko elfom.
Jedyną quasi-rasą, która zawsze jest zła, są nekromancerzy. W kanonicznym zestawie kampanii tylko jedna pozwala się wcielić w kogoś takiego (a więc rekrutować zombiaki, szkielety, gule i wampiry-nietoperze). To „Descent Into Darkness”, w której gramy jako Malin Keshar, który wstąpił na drogę zła w szlachetnych intencjach – chciał nauczyć się czarnej magii by chronić ludzi przd orkammi.
Malin ma swój mały cult following wśród fanów gry. Wraca w nieoficjalnej i niedokończonej kampanii „Invasion From The Unknown”. Na stronie autora mamy prozaiczne wyjaśnienie powodów niedokończenia: „a (somewhat literally) broken laptop, and a series of real life issues that made me think I had come to a dead end”.
Cały urok free software – ludzie to robią za friko, więc to i tak cud, że wyszła gra na poziomie. Nie tylko jeśli chodzi o samą mechanikę, ale też fabułę poszczególnych kampanii i opracowanie graficzne. Nie ma tu już tej siermiężności z czasów Freeciva łupanego – nawet z AI da się pograć, choć oczywiście nic nie zastąpi multiplayera (może mała ustawka?).
Jedyna rzecz na kompromitująco niskim poziomie to efekty dźwiękowe. Oscylują się od przeciętnych do żenujących – w tej ostatniej kategorii wyróżniają odgłosy atakującego zombiaka albo czaru rzucanego przez Saurianów (srsly, wtf?). Gra w Westnotha pokazuje, jak ważny w komercyjnym projekcie jest sound designer.
Wersja na Ajfona oczywiście jest płatna. Ale za to jej twórcy pomyśleli, jak zaadaptować interfejs użytkownika na smartfona z ekranem dotykowym oraz zapewnić graczom możliwość synchronizacji sejwów z komputerem. Wyszło im to całkiem zgrabnie, więc nie żałowałem tych paru ojro.
W bonusie dostajemy kampanię „Dark Hordes”, w którym możemy się wcielić w nekromancera, który zainteresował się czarną magią nie z powodu goth-emo odstawianego przez Malina Keshara, tylko po prostu dlatego, że był z niego kawał sqrviela. Powyższy skrin pochodzi z tej kampanii. Jak widać, mój zombiak atakuje Orcish Assassina. Nie zabije go, ale sam też nie zginie, a że okupuje wioskę – uleczy się na początku następnej kolejki. Na mapce strategicznej stosunek czerwonych kropek (moje zombiaki) do zielonych (elfy i orki, które walczyły w tej dolinie ze sobą, a teraz zjednoczyły siły przeciw niespodziewanemu intruzowi) wyjaśnia, skąd „Hordes” w tytule kampanii.
Obserwuj RSS dla wpisu.