Początkowo podejrzewałem, że koledzy z blogosfery chcą mnie z okazji Prima Aprilis zrobić na 15 PLN i podpuścić do zrujnowania się na kosztowny miesięcznik „Press”. Okazało się jednak, że rzeczywiście mój blog znalazł się na pierwszym miejscu rankingu dziennikarskich blogów, wyłonionych w głosowaniu zaproszonych jurorów.
Cztery lata temu Press zrobił bardzo podobny ranking. Pierwsze miejsce było nawet zupełnie takie samo, co przypomina mi komentarz Franza Maurera do działalności senatora Wencla.
Wtedy zachowałem się jak ostatni cham i nie podziękowałem jurorom. To z zaskoczenia oczywiście, ale zaskoczenie nie usprawiedliwia złych manier, dobre maniery są wtedy, gdy działają jak podświadoma reakcja. Chciałbym więc teraz podziękować i jednocześnie przeprosić.
Moje zaskoczenie wynika z tego, że bloga – jak to wielokrotnie szczerze pisałem – nie traktuję poważnie. Zrzucam tutaj to wszystko, czego nie umiałbym sprzedać za pieniądze. Na przykład OIMW nikt by mi nie zapłacił za tekst o autostradach, więc piszę o nich tutaj, bo temat mnie pasjonuje.
Zdumiewa mnie więc to, że jurorzy przyznali mi więcej punków niż blogerom profesjonalnym, którzy postępują odwrotnie – wklejają to, za co ktoś im zapłacił. Z drugiej strony, co tu się dziwić, na blogu pacjenta Toyaha przeczytałem niedawno, że „Press” jest opanowany przez rotarian, a rotarianie – wiadomo – bliscy krewni nas, masonów. To wszystko wyjaśnia.
Dużo punktów dostałem za „aktualność”. Pozornie też dziwne, bo gdybym miał teraz wymienić trzy niedawne blogonotki, z których jestem najbardziej dumny, to jedna traktowała o pomysłach na alternatywne źrodła energii sprzed 20 lat a druga o grze komputerowej sprzed 4 lat. W swoich branżach to kwestie równie zamierzchłe, co temat trzeciej notki – wytyczone 240 lat temu granice miasta.
Potem doczytałem, że jurorzy oceniali blogi na przełomie lutego i marca. Szczęśliwym trafem w tym okresie zajmowałem się aktualnymi tematami – jak arabska wiosna ludów, „Złote żniwa”, OFE czy kolejny lapsus Prezesa. Oczywiście, „szczęśliwy traf” to tylko razwiedka z maskirowką, po prostu spisek masono-rotariański odpowiednio dobrał warunki oceny.
To dobry moment, żeby podziękować jeszcze jednej osobie – to redaktor Waldemar Paś, który mnie namówił na prowadzenie bloga. W 2006 roku namawianie do tego dziennikarzy „Gazety” należało do jego obowiązków służbowych, bo odpowiadał za – ojej, jak ja nie umiem mówić językiem nowych mediów – interaktywizację serwisu internetowego, czy coś w tym rodzaju.
Wcześniej namówił Ewę Milewicz i Dominikę Wielowieyską. Ja się opierałem, bo znałem internetowe dyskusje z Usenetu i wiedziałem, że hasło „blog dziennikarza Gazety Wyborczej” przyciągnie gości najgorszego sortu – tych wszystkich wąsatych Polonusów z Jackowa, którzy będą mi tu nieortograficznie pluć na Michnika.
Blogi moich szanownych koleżanek pojawiły się jeszcze w poprzednim rankingu „Press”, ale od roku 2007 nic nowego się na nich nie pojawiło. Pewnie bagno w komentarzach przyczyniło się do ogólnego zniechęcenia.
Postanowiłem, że będę kosić równo z trawą komentatorów, którzy nie potrafią poprawnie układać słów w zdania, a zdań w akapity. To w praktyce oznacza odsiew kaczystów i korwinistów, gramatyka i interpunkcja nie są bowiem ich mocną stroną.
Zapewne gdyby u mnie incognito komentował prezydent Komorowski, wyleciałby po paru dniach. Ale taki mam stosunek do polskich polityków: mogę się zmusić do zagłosowania na tego, który akurat wydaje mi się mniejszym złem. To jeszcze nie znaczy, że mam ich darzyć sympatią czy zwłaszcza szacunkiem.
Ta ostra polityka doprowadziła przynajmniej do tego, że zwyczajnie lubię swoich komentatorów. Nie wszystkich oczywiście, ale tych których nie lubię – przeważnie jakoś udaje się w końcu stąd wykolegować. Chciałbym więc na koniec podziękować im – Wam – za tworzenie miłej atmosfery pod kreską.
Nad kreską tymczasem ja sam zrobiłem atmosferę tak milusią i dziubdziaśną, że może się już lepiej szadafakapnę.
Obserwuj RSS dla wpisu.