Już chyba nigdy się nie dowiem, na ile książka Amy Chua o chińskich metodach wychowawczych zawiera ich pochwałę. Będąc za wielką wodą chciałem sobie kupić oryginał, żeby nie mieć wrażenia skrzywionego przez polskiego tłumacza, ale w efekcie kupiłem inną, jeszcze ciekawszą książkę tej samej autorki: „World on Fire. How Exporting Free Market Democracy Breeds Ethnic Hatred and Global Instability”.
Książka napisana była na świeżo po 11 września 2001, kupiłem wersję z „nowym posłowiem”. Nowym, ale jednak z 2003. Całość jest więc już mocno nieaktualna, bo zawiera np. teoretyczne rozważania o tym, co będzie, jak już dyktatury na Bliskim Wschodzie zaczną się sypać.
Same rozważania są jednak bardzo interesujące. Chua jest specjalistką od prawa międzynarodowego, która przez pewien czas pracowała jako ekspert Banku Światowego. Zawodowo zajmowała się więc wciskaniem modelu „wolny rynek + demokracja” wszystkim krajom świata, niezależnie od tego, czy ten model miał czy nie miał szansę na powodzenie.
Być może sfrustrowana bezsensem tej działalności, Amy Chua skupiła się na karierze akademickiej. Książka jest mieszanką erudycyjnej analizy powodów porażki modelu „rynek + demokracja” w różnych krajach rozwijających się i jej prywatnych anegdot z podróży a to do Peru, a to do Malezji.
Zacznijmy od demokracji – międzynarodowe organizacje wszędzie chcą forsować nowoczesny, liberalny model „one man – one vote”. Stabilne zachodnie demokracje mające być dowodem na skuteczność tego modelu, dochodziły do niego stopniowo, przez dziesiątki lat ewoluując od wyjściowych oligarchii.
Wielu klasyków liberalizmu, jak James Madison czy David Ricardo, sprzeciwiało się rozszerzeniu prawa do głosu z obawy, że ubodzy po prostu przegłosują odebranie majątku bogatym. Chua cytuje bardzo ciekawy traktat brytyjskiego konserwatywnego liberała (tzw. wiga), barona Thomasa Babbington Macaulaya, który nieuchronność takiego procesu w XIX wieku opisał czarno na białym.
Dlaczego to dla nas więc takie dziwne, że gdy wymusimy na jakimś kraju Trzeciego Świata demokratyzację, efektem często jest to, że wywłaszczone 90% najzupełniej demokratycznie uchwali zasiekanie maczetami uwłaszczonych 10%? Jeśli coś może dziwić, to raczej ten cud, że nie dzieje się tak w każdym przypadku.
Druga część standardowego pakietu, czyli wolnorynkowe reformy, też często dolewa oliwy do ognia. Leseferyzm puszczony na żywioł najczęściej kończy się zgromadzeniem ogromnego bogactwa w rękach wąskiej grupy oligarchów. Pracując dla międzynarodowych organizacji Amy Chua obserwowała to zjawisko w wielu krajach, od Sierra Leone po Rosję.
To zjawisko groźne dla rodzącej się demokracji, bo jest w ogóle wątpliwe, czy demokracja może nadal funkcjonować przy tak skrajnych nierównościach społecznych. Oligarchowie budzą przecież powszechną nienawiść i niewiele trzeba, żeby wywłaszczona większość poparła populistycznego dyktatora, który zyska poklask robiąc im kuku.
Książka Amy Chua pisana była przed aresztowaniem Chodorkowskiego, dlatego pisała o nim bez tego pryzmatu, przez jaki go teraz widzimy, gdy współczujemy mu niesprawiedliwego uwięzienia i straszliwych cierpień, jakim poddawany jest on i jego najbliźsi współpracownicy. Łatwiej zrozumieć obojętność, z jaką Rosjanie spoglądają na ewidetne bezprawie, z jakim potraktowano Chodorkowskiego – gdy przeczytamy opis metod, jakim ten zgromadził swój majątek.
Czas tu na zrobienie zastrzeżenia, które Chua robi co parę stron. Nie chodzi o to, żeby usprawiedliwiać czy uzasadniać np. antychińskie pogromy w Indonezji czy zaostrzanie dyktatury w Zimbabwe. Chodzi po prostu o przemyślenie, dlaczego recepta „wolny rynek + demokracja” tak często zawodzi.
Kraje Zachodu, które tę receptę do dziś wciskają każdemu państwu, czy to Azja czy Ameryka Łacińska, same nigdy jej nie wypróbowały na sobie. Do demokracji dochodziły stopniowo, przez wieloletnie liberalizowanie oligarchicznych republik lub monarchii. A wolny rynek łagodzą takim czy innym interwencjonizmem państwowym.
Książka oczywiście nie traktuje o rewolucjach arabskich, choć je przepowiada. Opis społecznej sytuacji w tych krajach i tak wydaje mi się ciekawszy od znakomitej większości tego, co o tym czytałem po polsku. Ogólnie więc polecam nabycie tej książki tym bardziej, że to staroć, więc można już upolować bardzo tanio (ja kupiłem za 9 dolców plus sales tax).
Obserwuj RSS dla wpisu.