Do przywilejów bycia #po40 należy pisanie rantów na Dzisiejsze Czasy. Z braku lepszych pomysłów na lipcowy ranking od czapy, pozwolę go sobie poświęcić najbardziej znienawidzonym przeze mnie współczesnym technologiom.
W świecie IT najbardziej nienawidzę nie Marka Zuckerberga, nie Erika Schmidta i nie poczciwinę Billa Gatesa (jakże niewinne z perspektywy czasu są te hejty lat 90.!), tylko nie znanego mi bliżej kolesia, który wymyślił usługę „Granie na czekanie” i jej klony typu „Czasoumilacz”.
Pewnie i tak nie wymyślił tego Polak, tylko ktoś w szerokim świecie, ale w Polsce wprowadzeniem tego zhańbiła się Era. I choćby przyszło tysiąc Janów Nowickich i każdy z nich opowiedział tysiąc nudnych anegdotek z życia krakowskiej bohemy, T-Mobile nie zamaluje tej hańby na różowo.
Wartość użytkowa usługi jest zerowa – nikomu nie „umili czasu” dwudziestosekundowy kawałek piosenki, wycięty od czapy, fatalnie skompresowany i zapętlony. Za to można za nią pobierać opłatę, więc telekomy ludziom włączają to bez pytania o zgodę.
Efekt jest taki, że internet jest pełen pytań „jak to cholerstwo wyłączyć” – gugiel skieruje nas do nich nawet jeśli wpiszemy „jak włączyć granie na czekanie” bo uzna, że to najprawdopodobniej literówka.
Stosowanie przez telekomy takich praktyk sprawia, że ilekroć słyszę, że pani Streżyńska walnęła jednemu z drugim dwieście baniek kary, żałuję tylko, że nie pięćset. Nawet nie wnikam w sprawę, wiem że się draniom należy. Jak nie za to, za co akurat dostali, to za „granie na czekanie”.
Nigdy nie zrozumiem psychiki ludzi korzystających z technologii QR-Code albo Microsoft Tag. Może sam bym korzystał, gdyby klienci przechodzili przez ostry screening i selekcję, jak w iTunes Store – że muszą się zarejestrować, podać numer karty kredytowej i podpisać serię cyrografów.
No ale prawo do walnięcia własnego QR albo Taga ma każdy. To znaczy, że nie wiesz z czym się połączysz, gdy to beztrosko wskanujesz na swoim smartfonie. Tam mogą być najpotwierniejsze obrzydlistwa – Tubgirl, Goatse, 2 girls 1 cup, próbka poczucia humoru Łukasza Warzechy albo reklama z Szymonem Majewskim. Kto ryzykuje zaśmiecenie sobie smartfona czymś takim?
Bo już mniejsza o szoksajty. Tego QR mogli przecież rozlepić po mieście hackerzy, którzy podłączą Twój telefon do swojej sieci zombie. Powodzenia w reklamowaniu rachunków za połączenia ruskich spamerów. W roamingu.
Tyle trwało edukowanie użytkowników komputerów z systemem Microsoft Malware Petri Dish (TM), żeby nie klikali bezmyślnie w każdego linka. A teraz kapitalizm konsumpcyjny namawia ich do jeszcze głupszego zachowania. Gdybym był bogaty, finansowałbym kampanię złośliwego zaklejania QR-kodu na komercyjnych plakatach czymś, co celowo będzie uszkadzało telefony naiwniakom. Dostaliby darmową cenną lekcję bezpiecznego zachowania w sieci.
I wreszcie serwisy społecznościowe. Jeśli tu jest jakieś zaskoczenie, to tylko w tym, że są zaledwie na trzecim miejscu. Ale nie hejterzę ich tak serdecznie jak dwóch powyższych technologii, po prostu zachowuję pełne rezerwy podejście kogoś #po40, kto rozumie już, że pewne rzeczy są dla młodzieży.
Jestem jednak zdumiony tym, że dzisiejsza młodzież gotowa jest wyskoczyć z prywatności za takie fistaszki. Wideokonferencja? RUFKM? Bardziej żałosne od tych dziesięcioprocentowych zniżek na koszulki i szansy na wygranie darmowej pizzy, którymi kusi Facebook.