W aborcyjnej dyskusji pod poprzednią notką pojawił się fascynujący argument, który przekleję tu in extenso (w oryginalnej pisowni, ale nie chcę by mi zarzucano manipulacje):
„W byłym NRD sportsmanki specjalnie zachodziły w ciąże przez ważnymi zawodami, by miec costam lepsze w krwi. Po zawodach usuwały”
Wysunął go komentator, którego skądinąd bardzo szanuję za cenny merytoryczny wkład w inne dyskusje. Ale to tym ważniejszy przykład pokazujący, że nawet ludzie na poziomie są skłonni bezrefleksyjnie powielać legendy miejskie.
Sport w krajach komunistycznych w ogóle – a w NRD w szczególe – był przedmiotem przerażających patologii związanych z dopingiem. Straszny jest przykład Heidi Krieger / Andreasa Kriegera.
Biedną dziewczynę od szesnastego roku życia szprycowano środkami, o których działaniu nie była nigdy rzetelnie informowana. Operacja zmiany płci w 1997 była już tylko zabiegiem kosmetycznym. Kobiecość Heidi zabito sterydami kilkanaście lat wcześniej.
Jej/jego zeznania przyczyniły się do skazania dwóch enerdowskich działaczy sportowych, ministra sportu i szefa komitetu olimpijskiego Manfreda Ewalda i głównego lekarza sportowego Doktora Manfreda Hoeppnera – upiornych postaci jak z thrillera, tylko niestety opartego na faktach.
Proces przyczynił się do ujawnienia strasznych cierpień ludzi, ktorych jedyną winą było to, że kiedyś wpadli w oko łowcy sportowych talentów. Dzięki niemu przynajmniej upiorne praktyki enerdowskich lekarzy sportowych są dziś solidnie udokumentowane.
To jest moment, w którym powinny się pojawić konkretne przykłady nazwisk sportsmenek, które „specjalnie zachodziły w ciąże przez ważnymi zawodami, by miec costam lepsze w krwi. Po zawodach usuwały”. Tylko że, ummm, nic takiego w tym procesie nie wyszło na jaw.
W znakomitym serwisie snopes.com, poświęconym weryfikacji legend miejskich, hasło poświęcone „aborcyjnemu dopingowi w NRD” kończy się konkluzją: „Dopóki ktoś z wiarygodną historią medyczną nie wyjdzie i nie powie – tak, to przydarzyło się właśnie mi! – to wszystko nieudowodnione spekulacje, bez względu na to, ile źródeł powtarza tę opowieść. Przedwczesne jest więc opłakiwanie nienarodzonych dzieci poczętych tylko dla wzmocnienia atletycznych osiągnięć ich matek, bo być może w ogóle nie było ani jednego”.
Źródłem legendy były wypowiedzi księcia Aleksandra de Merode, szefa komisji antydopingowej MKOl. Twierdził on, że usłyszał to od szwajcarskiego lekarza, który wynalazł tę metodę. Sprawa była przedmiotem obrad antydopingowej konferencji w Ottawie w 1988 roku, ale ponieważ nigdy nie padły konkretne nazwiska ani dowody, nie wyszło to poza fazę spekulacji.
Enerdowscy oprawcy z pewnością nie powstrzymaliby się przed zmuszaniem swoich „podopiecznych” do takich praktyk, bo zmuszali je przecież do jeszcze straszniejszych rzeczy. Co te dziewczyny miały zrobić, odmówić? Zagrozić, że ujawnią sprawę w „Neues Deutschland” albo zawiadomią członka Izby Ludowej ze swojego okręgu wyborczego?
Historia jest jednak o tyle mało prawdopodobna, że hormony, którymi je szprycowano, raczej nie ułatwiały zajścia w ciążę. Natomiast jest możliwe, że jeśli do ciąży mimo to doszło – biedną dziewczynę zmuszano do aborcji. Nie po to socjalistyczne państwo inwestowało w najwyższej klasy anaboliki, żeby potencjalna dawczyni medali szła sobie beztrosko na macierzyński.
W martyrologii enerdowskich sportsmenek widzę więc zupełnie inny morał, niż mój szanowny komentator. To nie jest opowieść o tym, do jakich wynaturzeń prowadzi zbyt łatwy dostęp do aborcji, przeciwnie: to jest opowieść o tym, do jakich wynaturzeń prowadzi pycha mężczyzn owładniętych chorą myślą, że ktoś im dał prawo ingerować w kobiece prawa reprodukcyjne.
Obserwuj RSS dla wpisu.