W Sopocie naoglądałem się filmów animowanych, a właściwie ich propozycji. Patrzyłem, jak Zawdowowi Animatorzy przedstawiają swój Pomysł na Serial, co było dla mnie bardzo kształcące (od strony zawodowej). Jakoś tak ciągle trafiałem na propozycje francuskie, bo tam się dużo dzieje, co podsunęło mi ochotę na poświęcenie wrześniowego rankingu od czapy francuskiej animacji właśnie.
Oto serial definiujący pokolenia: „Les Mondes Engloutis”. Oryginalny tytuł („pochłonięte światy”) jakoś nikomu się nie podobał, w Polsce nadawano to jako „Szagma albo zaginione światy”, tytuł angielski to „Spartakus and the Sun Beneath the Sea”. Bessęsu, bo to naprawdę jest po prostu o pochłoniętych światach.
Fabuła była nieprawdopodobnie, ale to po prostu nieprawdopodobnie odjechana. Cywilizacja Arkadian przed laty schroniła się wgłąb Ziemi dla ochrony przed kataklizmem. Ich przywódcy zniszczyli historyczne zapisy, żeby uchronić młode pokolenia przed pokusą powrotu na powierzchnię.
Arkadia może istnieć dzięki sztucznemu słońcu – Szagmie. To niestety przygasa. Zbuntowane dzieci Arkadii budują sztuczną wysłanniczkę, Arkanę. Wysyłają ją na powierzchnię (wraz z sympatycznymi maskotkami Bikiem i Bakiem; na pytanie o logiczne uzasadnienie ich obecności należy zrobić takie paryskie prychnięcie „comnietowogle”).
Na powierzchni poznają ludzkie dzieci, Boba i Rebekę, zagadkowego Spartakusa oraz punkowych piratów: Seskapila, Mattymata, Maskagaza i Massmedię. Piraci to postacie negatywne, ale tak sympatyczne, że kradną cały show.
Z niejasnych przyczyn piraci mówią na Arkanę „supergeofizyczna”. To do dzisiaj mój ulubiony francuski przymiotnik, proszę posłuchać, jak słodko wymawiago Mattymatt w drugiej zwrotce!
A nieco wcześniej wyobraźnię młodego pokolenia rozpalała akwatopia o przygodach białego delfina Uma, zaprzyjaźnionego z wujkiem Patrykiem i dziećmi, które z Patrykiem łączyło jakieś niewyjaśnione (chyba?) pokrewieństwo, Yannem i Mariną.
Był jeszcze przytulankowaty miś koala imieniem Raul i ptak Sebastian, który – jestem pewien! – w jednym z odcinków używa zwrotu „upiłem się jak Polak”. Przede wszystkim jednak było zdumiewająco dużo fantastyki.
W zasadzie był to serial o dzieciach cieszących się morską naturą – a ja przy czymś takim bym nie wytrzymał więcej niż 10 minut. Przy ekranie trzymało mnie jednak to, że tam ciągle pojawiały się jakieś zdalnie sterowane machiny, podwodne miasta, batyskafy wyglądające jak statki kosmiczne. Właściwie nie wiem, czy to się działo teraz (w tamtym teraz) czy w przyszłości?
W Sopocie jacyś Francuzi mówili o planach powrotu do Uma. Nie wiem, czy dobrze ich zrozumiałem, bo z moim francuskim jest tak sobie. Ale razem z planami powrotu do serialu o Supergeofizycznej (też są takie!), zafunduje mi to mnóstwo nostalgicznych wzruszeń.
Żeby się już kompletnie nie roztkliwić, będę sobie czasami wracał do anarchicznego serialu „Oto Szadoki”, który w krótkich odcinkach (nazywanych przez narratora „felietonami”!) opisywał jak Szadoki z planety Szadok (oraz Żibisy z planety Żibi) próbowały skolonizować planetę Ziemia.
Serial kocham zwłaszcza za logikę Szadoków, która mówi: „każde rozwiązanie ma swój problem, zatem jeśli nie ma rozwiązania, to nie ma problemu”. W polskiej wersji narratorem był Piotr Fronczewski, który w jedyny w swoim rodzaju sposób każdy odcinek kończył okrzykiem „i to by było na tyle” (w oryginale dosłownie: „to na dzisiaj wszystko”).
Serial był tak kompletnie idiotyczny, że – jak widać na zaembedowanej jutubce – twórca rozpoczął drugi sezon od przeproszenia telewidzów za to, że pokazuje im się coś tak kompletnie pozbawionego wartości poznawczych, edukacyjnych i kulturalnych. I obiecał poprawę, ale na szczęście nie dotrzymał obietnicy.
Tyle o nostalgii, którą obudziło we mnie sopockie Cartoon Forum. Najbardziej jednak marzę o tym, żeby francuscy blogerzy zaczęli kiedyś pisać nostalgiczne notki o swoich ulubionych serialach produkcji polskiej…