Polską prawicę drażni określenie „święto zmarłych”, dlatego lubię go używać na blogu. Nigdy nie lubiłem tego święta – od dziecka mam wrażenie, że w Polsce zbyt dużo uwagi poświęca się martwym, a za mało uwagi żywym i ich potrzebom.
Bardzo lubię za to Halloween, sympatyczne święto z importu. Podoba mi się jego psychologiczny wymiar. Jak trafnie zauważył Chesterton, najcenniejszym przesłaniem baśni o smokach jest pokazanie dzieciom, że smoki można pokonać.
Podobnie jest z Halloween. Ciemności same w sobie są straszne. Wbudowane nam przez ewolucję mechanizmy rozpoznawania wzorców w każdym cieniu pokazują nam drapieżnika. W większości przypadków to fałszywe alarmy, ale wszyscy jesteśmy potomkami tych pitekantropów, które na wszelki wypadek uciekały – a nie tego odważniaka, który poszedł sprawdzić źródło dziwnych odgłosów w piwnicy jego jaskini.
No ale właśnie dlatego po tysiącach lat ewolucji, jako sapiący homo sapiens, powinniśmy umieć pokonać lęk i nie bać się ciemności. Powiedzieć sobie „to fałszywy alarm, pewnie w piwnicy tłucze się jakiś kot, który umiał wleźć, ale nie umie wyleźć – zejdę i wypuszczę, bo mi jeszcze obsika Chateau de Kondhat”.
Więc owszem, uważam że to dobrze, że dzieci uczą się nie bać wyjścia w ciemność w strasznych przebraniach i wymuszać cukierki na sąsiadach. Każdy powinien mieć zapas słodyczy na wypadek niespodziewanej wizyty dzieci, bo jeśli nawet nie ma własnych, to każdy ma w rodzinie kogoś dzieciatego.
A jak nie ma cukierków – well, zasługuje na psikus.
Najbardziej absurdalnym zarzutem przeciwko Halloween wydaje mi się to, że to obca tradycja. Wszystkie tradycje są obce, różnią się tylko wiekiem zapożyczenia. Bożonarodzeniowe choinki wzięliśmy od zaborców niemieckich, dodawanie cytryny do herbaty od zaborców rosyjskich, chrześcijaństwo od Cyryla, Metodego i Doubravki.
Prawica bardzo skrajna chcąc odrzucić wszystkie, ale to naprawdę wszystkie obce tradycje, dochodzi w końcu do kultu Trygława i Swarożyca. To przynajmniej jest logiczne i konsekwentne, w odróżnieniu od beznadziejnie zapultanych w przeczeniu samym sobie kato-nacjonalistów, ale przecież Prasłowianie jawią nam się jako monolit tylko dlatego, że niewiele o nich wiemy.
Założę się, że gdybyśmy cofnęli się do przedchrześcijańskiej słowiańszczyzny, natrafilibyśmy na gorący spór między jakimś Gniewomirem a jakimś Rzepichosławem o to, że puchary są ostatnio jakoś zbyt dzwonowate i to na pewno zgubne skutki bezmyślnego kopiowania nowinek nadchodzących bursztynowym szlakiem.
Przy całym swoim kryzysie Amerykanie wydali w tym roku 6,7 miliarda dolarów na przygotowania do Halloween, w tym 310 milionów tylko na przebrania dla swoich zwierząt domowych (Zwierząt! Domowych!). Jajakomarksista chętnie przyznam, że to kolejny dowód na to, że amerykański kapitalizm nieprzerwanie od 200 lat chyli się ku upadkowi, ale jak to skomentowałby zapatrzony w wielkość Ameryki prawicowy publicysta?
W moim ulubionym komiksie „Zits” o amerykańskim nastolatku imieniem Jeremy (w polskiej edycji bezmyślnie spolszczyli go na Jeremiego, przenosząc akcję do Polski – no bo kurna w Polsce typowy nastolatek ma przyjaciela latynosa, conieżetak?) jest taki odcinek, w którym Jeremy widzi nagle na swoim łóżku potwora.
„Poznaję cię, mieszkałeś pod moim łóżkiem, kiedy byłem mały. Nie widziałem cię od lat” – mówi Jeremy.
„A owszem, kopę lat. Ale teraz zaczynają się końcowe egzaminy i znów będziemy się częściej spotykać” – odpowiada Potwór Spod Łóżka. „Pokażę ci moją najnowszą kreację” – mówi Potwór i parodiując dziewczynę Jeremy’ego jęczy „zostańmy przyjaciółmi”.
Wszyscy mamy jakieś potwory pod łóżkiem, choć z wiekiem zmieniają nam się ich role i kreacje. Wszystkim przyda się więc święto Radzenia Sobie Z Własnym Strachem. Pragmatyczni Amerykanie rozumieją to doskonale: pewnie dlatego właśnie wydali na to święto tak dużo właśnie w chwili kryzysu.
Obserwuj RSS dla wpisu.