„Ready Player One” to już lektura obowiązkowa dla drogich blogobywalców – obojętnie czy należą do entuzjastów bezkrytycznych (jak ja), czy do kręcących nosem, że owszem, może i fajne, ale jednak fochu-fochu-fochu, jak MRW. Po prostu wypada już mieć swoje zdanie.
Swoje lakonicznie wyraziłem w felietonie na koniec roku. Kiedyś pewnie napiszę o tym większy tekst, jak się ukaże polski przekład (o ile jeszcze będzie istniała prasa papierowa).
Foching MRW (przepraszam, nie mogę się uwolnić od prześladującego mnie ostatnio określenia „serwis parentingowy”) wynika z tego, że skupił się on na wątku popkultury lat 80. Ja ją w tej książce traktuję jako MacGuffina.
To mógł być kryminał, to mogła być opera – nieważne. Dla mnie ta powieść traktuje przede wszystkim o przyszłości kapitalizmu. To ciekawa ekstrapolacja tendencji, które być może będą się rzeczywiście nasilać.
Może ten kryzys będzie się naprawdę ciągnąć dekadami? Może towarzyszyć mu będzie (jak w proroctwach Marksa) nieodwracalny zanik klasy średniej? Któremu nie będzie (wbrew proroctwom Marksa) towarzyszyć rewolucja ani żadna próba oddolnej organizacji wywłaszczonych i wydziedziczonych?
W dystopii Cline’a nieproporcjonalnie dużą rolę odgrywa jedna ponadnarodowa korporacja, nadzorująca tytułową grą, która wchłonęła w siebie praktycznie wszystkie kanały łączności – także to, co dzisiaj nazywamy „internetem”. Ta korporacja ucieleśnia system wartości współczesnego stereotypowego nerda-korwinisty.
Z jednej strony: sędziwy Cory Doctorow czuwa nad regulaminem gry tak, żeby zachować jedyne wolności, jakie mogą go interesować. Dystopia, w której ktoś w rodzaju Stallmana czy Raymonda dysponowałby absolutną władzą, byłaby przerażającym światem – bo mielibyśmy zagwarantowane prawo do grzebania w kodzie (które większości zwisa i powiewa), ale stracilibyśmy wszystkie inne.
Korwinizm to fenomen zatrzymania się w emocjonalnym rozwoju na poziomie gimnazjum. Kimś takim ewidentnie był powieściowy James Halliday, który na poziomie gimnazjum był akurat w latach 80., więc tę dekadę utrwalił w swojej grze – ale to mogła być dowolna dekada albo inny przedmiot jego obesji. Ważniejsze jest to, że ta obsesja przesłoniła mu cały świat i jego problemy.
Czy czeka nas totalna gimnazjalizacja? Mam nadzieję, że nie, ale są procesy społeczne, które na krótką metę można tak interpretować. Portalizacja mediów i kult mema już teraz zatruwają sferę publiczną, utrudniając merytoryczny dyskurs (jeden ładny lolkotek zawsze może sprawić, że „your argument is invalid, LOL”).
Otwarte zakończenie powieści można, bez spojlowania, interpretować jako pytanie, czy bohater umie przejść do następnego poziomu gry – czyli życia poza grą. Halliday nie znalazł do tego poziomu walkthrough więc odpadł na pojedynku z bossem, mówiąc metaforycznie.
Czy Wade sobie poradzi? Ba!
Obserwuj RSS dla wpisu.