Jest taka piosenka MGMT, za którą akurat niespecjalnie przepadam, ale jak rozmawiać o Brianie Eno bez wzmianki o piosence „Brian Eno” (w dodatku nagranej przez zespół, którego słucha Dzisiejsza Młodzież).
Podmiot liryczny tej piosenki ma kryzys duchowy i w poszukiwaniu zagubionych wartości udaje się do katedry. Ku swojemu zdumieniu odkrywa, że wszystkie dźwięki w tej katedrze są wyprodukowane przez Briana Eno!
Brian Eno uczy go w tej katedrze zaklęć, tynktur i formuł na „porzucenie refrenu i odwrócenie zwrotki”. Bohater jednak wychodzi z katedry głupi jak do niej wszedł. Zawsze będzie jeden krok za nim, bo to Brian Eno.
Dużo czasu ostatnio spędziłem za kierownicą, a to są te rzadkie chwile w moim życiu, kiedy mogę w skupieniu słuchać muzyki całymi albumami. W podróży zawsze się coś odkrywa, ja odkryłem geniusz płyty Briana Eno „Taking Tiger Mountain (By Strategy”).
Płyta jest z roku 1974, a więc – bądźmy szczerzy – nawet ja byłem wtedy uśmiechniętym małym chłopczykiem. MGMT nie było zaś nawet na świecie. A jednak płyta jest ponadczasowo nowatorska, wyprzedza wszystki późniejsze eksperymenty z rockowymi brzmieniami od Radiohead po The Cure.
Tytuł nawiązuje do rewolucyjnej chińskiej opery sławiącej osiągnięcia Przewodniczącego Mao, z której Brian Eno znał – jeśli dobrze rozumiem – tylko serię pocztówek, metaforycznie pokazujących kluczowe decyzje Przewodniczącego. Galeria pocztówek wisi w necie i wygląda to jak maoistystyczna wersja „Mars Attacks!”.
Teksty piosenek nie są przesadnie rewolucyjne (w każdym razie, nie w sensie akceptowalnym dla Przewodniczącego Mao). Sama płyta zapoczątkowała jednak rewolucję, której skutki trwają do dzisiaj. Eno pokazał, że można kreatywnie rozwijać rockową formułę w oparciu o czysto rockowe instrumenty – perkusja, bas, gitara, klawisze.
To uczyniło bezprzedmiotowymi eksperymenty w rodzaju „Concerto for Group and Orchestra” Jona Lorda czy „Atom Heart Mother” Pink Floyd. Eno pokazał, że nie musisz zapraszać orkiestry symfonicznej, żeby rozwinąć formułę „Johnny B. Goode”. Możesz to zrobić takimi samymi instrumentami, jakimi dysponował Chuck Berry. Tylko że do tego musisz być Brianem Eno…
Płyty zdecydowanie należy słuchać w całości. Zarzucam piosenkę, która wydaje mi się stosunkowo najłatwiej wchłanialna na dobry początek – ale po niej pokochacie całość. Tylko spróbujcie nie pokochać…
Obserwuj RSS dla wpisu.