Jestem wdzięczny prezesowi Kaczyńskiemu, bo dzięki niemu obejrzałem telewizyjny film „My, Oni, Ja” z Teresą Torańską, nakręcony z okazji premiery jej książki. Trochę zabawnie Prezes teraz wypada, wypierając się „wiedzy i zgody” na publikację wywiadu, skoro w 1994 roku książkę promowano z wielkim hukiem, a on sam uczestniczył w wybieraniu swojego zdjęcia do książki.
W YouTube pojawiły się fragmenty bezpośrednio związane z samym Prezesem, ale gorąco polecam obejrzenie całości. #Dziecisieci na pewno będą umiały odnaleźć. Mam nadzieję, że jakaś telewizja to kiedyś powtórzy.
W tym filmie znowu uderza to, że Teresa Torańska prawie 20 lat temu mówiła takim językiem i rozumowała w taki sposób, jakbyśmy ją tam wysłali z naszych czasów DeLoreanem. Jej rozmówcy są cali wycięci z PRL i zeszłego stulecia, Torańska – Europa, Zachód, rok modelowy 2012.
To mnie uderzało jako jej czytelnika jeszcze kiedy nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę miał zaszczyt ją poznać we własnej osobie. Kiedy na początku lat 90. rynek książkowy zalały pozycje typu „zabili go i uciekł”, ona podjęła pierwszą próbę przeanalizowania mentalności klasy politycznej wykraczającą horyzontem poza bieżączkę.
Wcześniej, kiedy w drugim obiegu wydawano pozycje typu „wywieźli go i uciekł”, Torańska z kolei zaskoczyła czytelników – w tym pewnego skromnego żoliborskiego licealistę – pierwszą poważną próbą przeanalizowania mentalności elit PRL. Na początku lat 80. mało kto rozumiał, jaki to ważny i ciekawy temat – ale Torańska już wtedy myślała w kategoriach XXI wieku.
O swoim stosunku do autoryzacji pisałem przy okazji pierwszych protestów Bielana. Nie jestem jej przeciwnikiem, dopóki rozumiemy ją jako szansę na poprawienie błędów i wyklarowanie myśli.
Z wypowiedzi Kaczyńskiego i Bielana wynika jednak, że rozumieją oni autoryzację tak, że chcą wręczyć dziennikarzowi zupełnie inny tekst, dowolnie oderwany od tego, co spisano na taśmie. To jest nadinterpretacja Art 14 prawa prasowego, którą w dodatku już obalono w Strasburgu.
Dziennikarz powinien oczywiście zachować należytą staranność spisując treść rozmowy, co nie musi oznaczać robienia z niej stenogramu (z wszystkimi „eeee” i „prawda”). Ale akurat w tym filmie widzimy Torańską przy pracy, widzimy jak odsłuchuje nagrania ze staroświeckiego dyktafonu i spisuje to na staroświeckim laptopie (ekran w trybie tekstowym bez pliterek!).
To śmieszno-smutne, że Bielan i Kaczyński nie zarzucają Torańskiej tego, że przekręciła ich słowa. Kaczyński mówi: „spędziliśmy kilka godzin na autoryzacji i ja jej do późnej nocy tłumaczyłem, jak ta autoryzacja powinna wyglądać”.
To znaczy, że Kaczyński przez parę godzin wypierał się tych słów, które zarejestrowano na taśmie – bo gdyby mógł zarzucić Torańskiej konfabulację, to by zarzucił. Podobnie Bielan, który protestuje tylko przeciw temu, że wywiad ukazał się tu i teraz, a nie za dwa lata w książce.
No tak se chłopina wykarkulował, że za dwa lata już znowu mu się będzie opłacało być przeciw Prezesowi, no ale teraz akurat mu się nie opłaca, więc żal i krzyk, że go Torańska skrzywdziła. A skrzywdziła go tym, że tak jak 30 i tak jak 20 lat temu, ciągle jest na zachód od polskich polityków i autoryzację rozumie tak jak trybunał w Strasburgu a nie jak lokalny polityk w powiecie kościańskim.
#Upadekprasypapierowej skłania mnie ostatnio do osobistego bilansu. Co wyliczę to wyliczę, ale zawsze wtedy powiem, że najbardziej dumny jestem z tego, że byłem z Teresą Torańską w jednym dziale.
Obserwuj RSS dla wpisu.