Dziennikarz nie może nie mieć zdania w sprawie sporu Torańskiej z Bielanem, bo spór dotyczy fundamentalnych spraw dla naszego zawodu. Dopiero teraz dorwałem się do „Newsweeka”, przeczytałem i mam własne zdanie.
Nie jestem przeciwnikiem instytucji autoryzacji. Dziennikarz często z nieuwagi czy niechlujstwa przekręca cudzą wypowiedź – warto dać szansę na poprawienie. Sam czasem jestem proszony o wypowiedź w jakiejś sprawie i szlag mnie potem trafia, gdy ktoś mi przypisuje swój własny błąd językowy.
Jestem też zwolennikiem rygorystycznego oddzielania sytuacji „on” i „off the record”. Jestem krytykiem, któremu czasem zdarza się towarzyska okoliczność z takim czy innym pisarzem, filmowcem czy nawet rysownikiem komiksów (ach!). To byłby koszmar, gdyby musieli się liczyć z tym, że każde słowo może być potem wykorzystane w artykule.
Kiedy rozmawiam jako dziennikarz, a nie jako kolega, jednoznacznie to zaznaczam np. manifestacyjnie rozpoczywając nagrywanie (choć teoretycznie mógłbym wszystko nagrywać na kieszonkowym dyktafonie). Zawsze też respektuję prośbę o potraktowanie czegoś „off the record” albo o objęcie jakiejś informacji embargiem.
Jednocześnie jednak postulat poddawania każdej wypowiedzi autoryzacji jest nierealistyczny. Jeśli piszesz tekst, w którym pojawiają się jednozdaniowe wypowiedzi kilku osób (np. relację z imprezy zbiorowej), przeprowadzenie z wszystkimi osobami formalnej autoryzacji jest praktycznie niemożliwe, przynajmniej w tygodniku.
Powszechnie stosowaną praktyką jest więc domniemanie zgody. Brak żądania autoryzacji albo brak odpowiedzi na maila z tekstem traktuje się jak autoryzację. Ta praktyka nie wydaje mi się być sprzeczna z art 14 p 2 prawa prasowego, ale niezależnie od tego, stanowi ona nieformalny branżowy standard. Tak to po prostu działa od bardzo wielu lat (bo inaczej by się to wszystko zawaliło).
I tak dochodzimy do sedna sprawy, czyli do spory Bielana z Torańską. Przede wszystkim Bielan jest nie tylko zawodowym politykiem, ale nawet uchodzi za „spin doktora”, czyli polityka specjalizującego się w manipulowaniu mediami tak, żeby te naświetlały sprawy w sposób korzystny dla Bielana.
Skoro jest „spin doktorem”, musi się świetnie orientować w branżowych standardach, formalnych procedurach i nieformalnych zwyczajach. Mógłbym od biedy uwierzyć, że medialne procedury zaskoczyły ministrę Muchę, ale nie „spin doktora”.
Pozostaje pytanie: czy Torańska złamała te normy. Otóż nawet z wersji Bielana to wcale nie wynika.
W swojej wersji Bielan przyznaje, że dostał zapis rozmowy do autoryzacji. Nie twierdzi, że jego słowa sfałszowano, twierdzi tylko, że są to „wybrane z wielogodzinnej rozmowy, zdezaktualizowane, poskładane dowolnie i zupełnie pozbawione kontekstu, zmanipulowane strzępy zdań”.
Jednocześnie nawet te „zdezaktualizowane i zmanipulowane strzępy” byłyby dla niego OK, gdyby znalazły się w książce, a nie w „Newsweeku”. Znaczy, co to znaczy? Że dokładnie ta sama jego wypowiedź w „Newsweeku” będzie „zmanipulowana”, a gdzie indziej już nie?
Nie wiedziałem, że słowo „spin doktor” pochodzi z mechaniki kwantowej i że wypowiedzi „spin doktorów” należy traktować jako superpozycję dwóch spinowo spolaryzowanych stanów kwantowych, „prawda”/„manipulacja”. Bielan może mieć w sądzie problem, jeśli skład sędziowski będzie wyznawał arystotelesowską logikę i klasyczną kauzalność.
Wygląda na to, że bezspornym faktem jest to, że całość rozmowy dostał przed publikacją i że usiłował autoryzację wykorzystać do wymuszenia publikacji w innym medium. Nie do tego służy autoryzacja, na litość boską.
Że nawet sama Torańska mogła coś źle usłyszeć czy nie zrozumieć – to akurat umiem sobie wyobrazić. Ale Bielan niczego takiego nie twierdzi.
Uważam, że spin doktor w tej sprawie zakiwał sam siebie. Co to właściwie znaczy, że jego wypowiedzi są „zdezaktualizowane”? To znaczy, że były prawdziwe gdy je wygłaszał i będą prawdziwe, gdy książka się ukaże – a tylko pechowo natrafiliśmy na taki moment w życiu spin doktora, w którym są mu wyjątkowo nie na rękę?
To już przynajmniej wiemy, jaki przyjąć model matematyczny dla spinowo spolaryzowanych stanów spin doktora. Wygląda mi to na fermionowy oscylator harmoniczny.
A najśmieszniejsze jest to, że jeśli przeczytać ten wywiad w całości – nie ma w nim nic szokującego. Żeby w nim się doszukać szkalowania pamięci Lecha Kaczyńskiego, trzeba go czytać z paranoiczną podejrzliwością. Bielan pewnie wie, że tak go właśnie będzie czytał polityk, u którego „aktualnie” antyszambruje i stąd ta panika. Panie spin doktorze, spoko, za rok przeoscyluje pan w przeciwny stan kwantowy i z powrotem wszystko się zrobi aktualne. Akurat w sam raz na premierę książki Torańskiej.
Obserwuj RSS dla wpisu.