Święta skłaniają do myślenia o sprawach najważniejszych. Kwietniowy ranking od czapy poświęcam więc filmom, które w tytule mają pieniądze.
Ach, „Za garść dolarów”! Genialność trylogii Sergio Leone to temat wykraczający poza lakoniczną formułę rankingu od czapy. Za każdym razem, gdy ktoś mówi o „westernowym uproszczeniu dobra i zła” wyobrażam sobie, że odziany w poncho Clint Eastwood wyłania się znikąd, daje w ryja i odjeżdża ku zachodzącemu słońcu, pogwizdując.
Pogwizdując! Z braku miejsca na porządną analizę geniuszu tych filmów, nieporządnie przyjrzyjmy się jednemu z ważnych aspektów: mistrz gwizdania, Alessandro Alessandroni. No dobrze, wszyscy kochamy Henia, ale bez Alessandroniego mógłby sobie najwyżej pomachać batutą do orkiestry.
Gdy myślimy o muzyce z trylogii Leone, słyszymy gwizdanie. Gwizdanie genialne. Gwizdanie ewokujące samotność jeźdźca przemierzającego prerie, mesy i kaniony.
Jeźdźca oddalonego od cywilizacji, ale na tyle cywilizowanego, że pragnie choć najprostszej formy kultury. Gwizdana melodyjka jest być może ostatną cienką słomką, która oddziela go od szaleństwa.
Reszta świata już się w nim pogrążyła. Może gdyby mieszkańcy granicznego miasteczka San Miguel więcej gwizdali, nim do miasteczka zawitał Bezimienny – udałoby się uniknąć jatki?
Francuską komedię „Cudowny zapach forsy” oglądałem dziecięciem będąc, być może błędnie więc ją wspominam jako świetny film. The golden age of movies is eleven.
Fabułę zapamiętałem tak: młody człowiek pracujący w jakimś biurze dostaje depeszę, że zmarł jego strasznie bogaty krewny. Ma się stawić w rodowym zamczysku na odczytaniu testamentu.
Chłopak niewiele myśląc wchodzi do gabinetu, w którym jego le patron je swój wystawny, prezesowski le dejeuner. Bierze solniczkę i pieprzniczkę i wysypuje prezesowi na talerz całą ich zawartość. Wychodzi trzaskając drzwiami.
Na zamczysku okazuje się, że testator chcąc uchronić majątek przed rozproszeniem, zapisał całość najstarszej osobie z rodu. Okazuje się nim być apodyktyczna starsza pani, jeżdżąca na wózku inwalidzkim, która oznajmia pozostałym spadkobiercom, że z zamku ich wprawdzie nie wyrzuci (bo nie może), ale nie da im ani grosza.
Wkrótce wózek ma dziwną awarię – nagle zaczyna pędzić jak oszalały. Starsza pani tonie w zamkowym stawie. Fortuna przechodzi na kolejnego seniora rodu, ten jednak też wkrótce ginie w wypadku na polowaniu. Jego następca nie cieszy się majątkiem długo, i tak dalej.
Tej rzezi chciwych starców z odrazą przyglądają się główny bohater i sympatyczne młode dziewczę. Oni są inni, oni są młodzi, oni gardzą chciwością, materializmem i konsumpcyjnym stylem życia.
W końcu zostają tylko chłopak i dziewczyna. Umawiają się na romantyczną kolację przy świecach. Dziewczyna zrobiła potrawkę z grzybów, chłopak wyszukał w piwnicy najlepszą butelkę wina. Ona mu dokłada, on jej dolewa…
Na koniec okazuje się, że w testamencie była furtka, zgodnie z którą gdyby zabrakło żywych potomków – całość dziedziczy zamkowa służba. Może to ona stała za tymi wypadkami? W filmie nigdy nie widzieliśmy, kto psuje wózek, kto smaży muchomory i kto zatruwa wino…
W każdym razie, obejrzany w dzieciństwie film znacząco wpłynął na moje postrzeganie kapitalizmu.
Ostatni film w rankingu jest otwarcie niedobry, ale mam nieuleczalny sentyment do kiepskich polskich filmów z lat osiemdziesiątych. I osobny sentyment do Tomasza Lengrena, zapewne za fajną postać drugoplanową za „Trzeba zabić tę miłość”.
„Tanie pieniądze” to kolejna porażka w kwestii prób zrobienia w Polsce kina gatunkowego. No nie ma siły, gangster w FSO 1500 wygląda komicznie nawet gdy gra go Bogusław Linda (i wyglądał komicznie już w 1985 – socjalistyczne namiastki motoryzacji po prostu wszystkie wtedy były w oczach docelowej widowni jednym wielkim obciachem).
Dziś peerelowskie złomy znowu stają się hipst. Nostalgię też budzi plac budowy autostrady Chrzanów – Balice (budowa ciągnęła się całe lata 80., więc występuje też w innych filmach dekady). Ogólnie polecam więc jako pozycję na kolejny przegląd złych polskich filmów, bo nie jednym Piestrakiem nasza kinematografia stoi. Czy też leży (bo artyście się należy).