Nie mam przyjemności znać Roberta Mazurka od strony towarzyskiej, już nigdy nie dowiem się, jak wyglądały jego kpiny, które opisał w swoim tekście tak: „Jeszcze tego samego dnia rano kpiłem z Gazety Wyborczej, która z góry wiedziała, że pod Pałacem będzie wiec sympatyków PiS. Okazało się, że to oni mieli rację, nie ja”.
Szkoda, bo w ogóle lubię kpinę jako metodę ekspresji. Podoba mi się uwaga Scotta Adamsa, że wprawdzie jeszcze nikt nie zmienił zdania pod wpływem racjonalnej argumentacji, ale niektórzy przynajmniej mogą się przymknąć w obawie, że ktoś wyszydzi brednie, które wygadują (sauce).
Jak te kpiny Mazurka-sprzed-przemiany mogły wyglądać? „Ho ho ho, bo tylko PiS wierzy w wiarygodność Zespołu Macierewicza”? „Hi hi hi, bo tylko PiS uważa Lecha Kaczyńskiego za najlepszego prezydenta ever”?
Oczywiście, Mazurek-sprzed-przemiany mógłby mieć rację o tyle, że gdzieś wokół PiS ciągle pałętają się te śmieszne odpryski z doktorem niehabilitowanym Migalskim i eks-delfinem Ziobro, których nazw celowo nie próbuję zapamiętać, bo mam już swoje lata, niejeden konwent św. Katarzyny już widziałem i wiem, że oni się jeszcze będą tak jednoczyć i dzielić, i znowu jednoczyć i znowu dzielić. Więc po co mam sobie głowę zaśmiecać ich tymczasowymi szyldami.
Może więc tak brzmiała ta kpina Mazurka-sprzed-przemiany? „Ho ho ho, bo prawica to tylko PiS, jakby nie istniała Narodowo-Katolicko-Konserwatywna Partia 'Mule Są Najsmaczniejsze’”?
To by jednak chyba nie tłumaczyło skali jego rozczarowania. Wszak z Mazurka-sprzed-przemiany stał się Mazurkiem-po-przemianie, wszak w drodze do Damaszku przekroczył Rubikon i dotarł do Canossy, wszak z Gustawa stał się Konradem. Ogłosił w każdym razie miastu i światu, że więcej już pod pałac nie pójdzie.
Co takiego tak bardzo zaskoczyło Mazurka w drugą rocznicę detonowania przez „ruskich” bomby termobarycznej w obłoku sztucznego helu (podczas przelotu bezgłośnego helikoptera dokonującego meaconingu)? Jeśli dobrze rozumiem jego manifest, zaskoczyło go to, że Jarosław Kaczyński wykorzystał żałobną uroczystość do zrobienia wiecu partyjnego, a Tomasz Sakiewicz do promocyjnego iwentu swego czasopisma.
No dobrze, ale gdzie Mazurek miał oczy przez ostatnie dwa lata? Ja mogę zrozumieć wszystko – niechęć do „Gazety Wyborczej”, miłość do Jarosława Kaczyńskiego, zaufanie do Antoniego Macierewicza, nie umiem tylko zrozumieć jego zaskoczenia.
Jeśli Mazurek jest zaskoczony tym, że Jarosław Kaczyński wykorzystuje żałobę po swoim bracie do zbijania kapitału politycznego – to gdzie on właściwie był podczas kampanii prezydenckiej? Też zażywał jakieś silne leki?
Jeśli Mazurka zdumiewa to, że Sakiewicz zbudował na handlu smoleńskimi teoriami spiskowymi zgrabny biznesik (i to nieważne, że teoria z tego miesiąca przeczy teorii z zeszłego miesiąca, ciemny lud to kupi)? Prawicowi publicyści nie czytają się już nawzajem, czy co?
Naprawdę nie chodzi mi o to, że mam z Mazurkiem inne poglądy polityczne. Jako lewicowy wyborca mieszkający w kraju, w którym teoretycznie są dwie partie lewicowe, ale obie popierają podatek liniowy, od dwudziestu trzech lat głosuję na „mniejsze zło”. Nie ma takiej partii, której bym dał swój 1%.
Jeśli więc ja za mniejsze zło uważam PO, bo przynajmniej buduje autostrady, a Mazurek za mniejsze zło uważa PiS, bo… eeee… bo coś tam, nieważne, to nie jest tak, że ja mam mu jakoś strasznie za złe to, że ma inne kryteria. „Mniejsze zło” to pojęcie szalenie arbitralne.
Chodzi mi o to, że nie rozumiem jego zaskoczenia. Pójść na smoleński iwent i się zdziwić, że Kaczyński robi kampanię a Sakiewicz robi promocję, to jak pójść na koncert Iron Maiden i się dziwować, że mają długie włosy i śpiewają o szatanie.
Szkoda, że nawet jeśli kiedyś poznam Mazurka, on już mi nigdy tego nie wytłumaczy. Mazurek-po-przemianie z definicji jest innym Mazurkiem, niż Mazurek-przed-przemianą. Pewnie będzie teraz kpić z tego poprzedniego Mazurka tak, jak poprzedni Mazurek kpił z „Gazety Wyborczej” za to, że ta formowała diagnozy zbliżone do obecnego Mazurka…
Obserwuj RSS dla wpisu.