Obserwuję z nadzieją prezydenturę Fracois Hollande’a, trzymam za niego kciuki, mam nadzieję, że to zapowiedź zwrotu całej Unii w lewo. To będzie zupełnie inna unia, gdy duet Merkel-Sarkozy zastąpi duet socjalisty z socjaldemokratą.
Pomysł karania firm za robienie zwolnień zbiorowych gdy nie wymaga tego sytuacja spółki, nie jest nowy na francuskiej lewicy. W 2001 roku koncern Danone wzbudził gniew opinii publicznej, gdy Le Monde ujawnił plany zwolnień grupowych w koncernie, który jednocześnie ogłaszał spore zyski.
Polskie media informowały o tym nader skąpo, ale we Francji to była wielka afera, z bojkotem, z procesami wytaczanymi przez Danone organizatorom bojkotu za naruszenie trademarku (w ważnym procesie w 2003 sąd orzekł, że wolność słowa jest ważniejsza od interesów korporacji), z próbą wyduszenia od „Le Monde” źródeł przecieku itd.
Przypuszczam, ze obecna propozycja Hollande’a to echo tamtej afery. Wyborcza.biz cytuje ekspertów twierdzących, że ten pomysł jest „absurdalny”. „Udowodnienie firmom, że zwolnienia są przeprowadzone tylko dla zwiększenia zysków, byłoby bardzo trudne” – twierdzi Ryszard Petru.
Nie wiem, jak to zrobić we Francji, ale w Polsce sprawa jest stosunkowo prosta. Niniejszym zgłaszam swój pomysł; jeśli czytają mojego bloga jakieś lewicowe think tanki lub lewicowi politycy, proszę o tym pomyśleć podczas kampanii 2014/2015.
Zwolnienia oszczędnościowe reguluje w Polsce „Ustawa o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników” z 2003 roku. Zwolnienia niezgodne z tą ustawą groziłyby pracodawcy, że zwolnieni skutecznie odwołają się w sądzie pracy, co mogłoby być dla niego kosztowne.
W Polsce odpowiednik „lex Hollande” powinien więc mieć formę poprawki do tej ustawy, nakładającej na pracodawcę dodatkowy warunek. Nie idę tak daleko jak francuska lewica i nie uważam, że należy zabronić zwalniania zawsze, gdy firma przynosi zyski.
Zarząd może z prognoz tendencji rynkowych widzieć, że zyski się skończą za rok-dwa i podjąć oszczędności wyprzedzające. To dla mnie jest jeszcze OK, natomiast uważam, że zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje zarządowi zaczynanie oszczędności od siebie.
W Polsce za „lex Hollande” wystarczy więc poprawka do „Ustawy o szczególnych…”, w której zwalnianie w tym trybie wymagałoby od zarządu zamrożenia swoich zarobków i dywidendy. Jako osoba umiarkowana akceptowałbym kompromis w postaci możliwości rezygnacji z tego wymogu, ale wtedy odprawy dla zwalnianych liczono by wobec podwójnej stawki ustawowej.
Powstałaby w ten sposób instytucjonalna zachęta dla członków zarządu, żeby w pierwszej kolejności obcinali sobie budżet na yachting, golfing i cygaring, dopiero w dalszej zwalniali ludzi. Pilnowanie prawdziwości deklaracji o zamrożeniu zarobków można powierzyć fiskusowi.
Postulat, żeby zarząd zaczynał oszczędności od siebie, wynika z przesłanek ogólnohumanistycznych. To nie jest skrajna lewicowość, tylko takie bardzo tradycyjne, oldskulowe dobro i zło. Tylko w naszym kapitalizmie łupanym to jest uważane za coś szokującego, w Japonii tak się robi od dawna.
Czytałem fascynującą analizję tego, jak w Japonii uratowano przed zamknięciem firmę Toyo Kogyo (obecnie Mazda). Bank Sumitomo, który mógłby doprowadzić tę firmę do bankructwa, zamiast tego zaproponował plan ratunkowy, zgodnie z którym do zarządu Mazdy dołączył wiceprezes banku Tsutomu Murai, dla pokazania, że bank traktuje uratowanie dłużnika jako sprawę honorową.
W ramach oszczędności zarobki zarządu obniżono, zarobki managementu średniego szczebla zamrożono – a jedynym wyrzeczeniem, o jakie poproszono robotników, było pogodzenie się, że doroczne podwyżki nie będą nadążać za inflacją. Mazdę uratowano wspólnym wysiłkiem wszystkich stron.
Tak kwestię oszczędności rozwiązują ludzie honoru w cywilizowanym kraju. Wprowadzenie w Polsce „lex Hollande” byłoby krokiem w stronę cywilizowania naszych relacji pracowniczych.
Obserwuj RSS dla wpisu.