Osobom, które z jakichś przyczyn lubią czytać moje teksty, polecam obecny od niedawna w księgarniach tom „Fistaszki zebrane 1961-1962”. Jeśli bardzo uważnie wgapić się w powyższą okładkę, da się zauważyć napis „wstęp: Wojciech Orliński”.
To czwarty tom, co oznacza, że w oczach wydawcy jestem czwartym w kolejności potencjalnym autorem wstępu (za Tomaszem Minkiewiczem, Wojciech Birkiem i Michałem Ogórkiem). Wprawdzie fajnie byłoby stanąc na podium, ale jednak pozostaje mi satysfakcja z napisania: „in your face, Kiamil!”.
Kocham Charlie Browna od czasu, gdy dziecięcem będąc obejrzałem w kinie Palladium film „Race For Your Life, Charlie Brown”, w najlepszej tradycji polskiej tytułologii pokazywany jako „Charlie Brown i jego kompania”. Zabrałem na ten seans swojego ukochanego gumowego dinozaura i jeszcze przez wiele lat odwiedzałem to kino z cichą nadzieją, że może go znajdę.
W Polsce najpierw był ten film, a dopiero potem dziwne wydanie z „Literatury na świecie”. Ja tymczasem kompletowałem paperbacki, polując na nich w takich miejscach, jak warszawski Wolumen albo Jarmark Dominikański.
Bycie czwartym ma swoje zalety. „Moje” komiksy przypadają na epokę, która fascynuje mnie od dawna. Uwielbiam filmy takie jak „A Single Man” czy serial „Mad Men” choćby dla scenografii. Wydało mi się to fascynujące, że bohaterowie tych filmów i seriali są właśnie niewidocznymi dorosłymi w „Fistaszkach”.
Nie mogę tu wkleić wstępu, żeby nie łamać praw autorskich (które wszak przekazałem w umowie). Potraktowałem Charlie Browna jako pretekst do szerszego tematu, jakim jest Bycie Nieudacznikiem W Kapitalizmie. Na zachętę sam począteczek…
W latach 1950–1965 amerykański produkt krajowy brutto się podwoił. W USA wyrosło pierwsze pokolenie, które nie pamiętało żadnego kryzysu ani żadnej recesji – panowało powszechne przekonanie, że takie zjawiska odeszły do historii, bo nowoczesna ekonomia umie im zapobiegać.
Amerykanie żyli wtedy w gospodarczym raju, w którym wszystkie zmiany były zmianami na lepsze. Zmiana pracy oznaczała awans, zmiana domu przeprowadzkę do lepszej dzielnicy, zmiana samochodu wzrost prestiżu, zmiana pensji – podwyżkę.
Dzisiaj, kiedy w potocznych rozmowach potrzebujemy nawet określeń pozwalających odróżnić jeden niedawny kryzys od drugiego i mówimy, na przykład, „to nam odebrali przy pierwszym kryzysie z 2002, a tamto dopiero w tym dużym, w 2009”, możemy tamtą epokę w dziejach kapitalizmu wspominać tylko z rozrzewnieniem. Wyrazem tej nostalgii jest zresztą rosnąca popularność kostiumowych widowisk osadzonych w tych realiach, takich jak serial Mad Men.
A jednak zamiast zazdrościć ówczesnym Amerykanom, zwróćmy uwagę na fenomen niepasujący do tego rajskiego obrazu: miliony z nich lekturę porannej gazety zaczynały nie od tekstów obwieszczających kolejną udaną misję kosmiczną, kolejny rekord wskaźników giełdowych albo ukończenie kolejnego odcinka autostrady. Amerykanie zaczynali lekturę od ostatniej strony, od wydawanego wtedy w tysiącach (dosłownie!) gazet komiksu o chłopcu-nieudaczniku.