Kolejną palącą sprawą, której nie mogę nie skomentować, jest medialna drama związana z bankructwami firm budujących autostrady. Każdy publicysta ma pomysł na komentarz, każdy polityk ma pomysł na poprawkę do ustawy, ale ja jak zwykle proponuję na początek hipotezę zerową – czy w ogóle jest jakaś afera?
Bankructwa wykonawców nie są niczym nowym. Bankructwo PRInż opóźniło o dwa lata (2005-2007) budowę obwodnicy Skoczowa w ciągu S1. Problemy MPRD SA przeciągnęły w nieskończoność budowę węzła Wołoska/Marynarska (2004-2006).
Dróg w Polsce buduje się teraz nieporównanie więcej, niż kiedykolwiek w historii tej ziemi, tej ziemi, uwzględniając Gierka, Druckiego-Lubeckiego, Hitlera i starożytnych Rzymian. Kiedy w budowie jest 1000 km, to jakby naturalne, że problemów będzie dziesięć razy więcej niż w czasach, gdy w budowie było 100 km.
Więcej mamy więc bankructw wykonawców, więcej mamy wypadków typu „zawaliło się rusztowanie”, więcej mamy afer typu „handlowali kruszywem na lewo”. Stąd pozorny paradoks, że właśnie kiedy to wreszcie ruszyło, zaroiło się od głosów, że jest bardzo źle i coś trzeba koniecznie zmienić, żeby przywrócić słodki marazm IV RP.
Jeśli na mojego bloga zaglądają jakieś osoby z kręgów zbliżonych do kół wpływowych, apeluję do nich, żeby od lobbystów proponujących radykalne zmiany zażądali najpierw mocnego odrzucenia hipotezy zerowej, którą sformułowałbym tak: „więcej się buduje, to i więcej jest problemów, normalka”.
Skrajnie nieufnie podchodzę do prezesów upadłych spółek, którzy teatralnymi występami próbują wyłudzić pomoc publiczną. Zwłaszcza, kiedy doszła do tego propozycja PiS, żeby od prezesów nie wymagać już nawet pisemnej faktury. Zamiast tego wystarczającym dowodem wierzytelności ma być uroczysta przysięga na ryngraf z Maryją.
Jako marksista prezesa spółki giełdowej traktuję jak kogoś, kto gra w ruletkę cudzymi pieniędzmi. Jak przypadkiem trafi, to wielki lider biznesu, na okładkę pisma ilustrowanego i do audycji Tadeusza Mosza. Jak nie trafi – to laboga, podatnicy, wspierajcie mnie.
Gdyby w Polsce było miejsce dla dobrej lewicowej publicystyki, ktoś by wreszcie napisał przewodnik po raportach spółek giełdowych. To historia kapitalizmu w 3RP w pigułce, spisana z brutalną szczerością, bo raport giełdowy to nie jest sponsorowany wywiad do ilustrowanego magazynu, tam ściema wiąże się z konsekwencjami.
Takim raportom towarzyszy zwykle list prezesa do akcjonariuszy. Często zabawny, bo to trochę jak ze źle skonfigurowanym profilem na fejsie; delikwent jest przekonany, że przemawia tylko do znajomych, ale tak naprawdę tworzy ogólnodostępny dokument.
W rządzie już zaczęła się dyskusja o tym, jak konkretnie my, podatnicy, mamy ratować firmę PBG. Ja nie jestem przekonany, czy w ogóle powinniśmy. Stanie się coś, jak się rozpisze nowe przetargi na dokończenie tych inwestycji?
Nie byłbym sobą, gdybym nie zajrzał do raportu rocznego PBG SA za rok 2010. Na stronie nie ma raportu za rok 2011, co może mieć związek z niedawnym rebrandingiem na „PBG SA w upadłości układowej”. [UPDATE: jest, ale w rubryce „raporty okresowe„, patrz dyskusja pod kreską]
Raportowi za rok 2010 towarzyszy, a jakże, list prezesa, z gustownym zdjęciem w muszce-korwinówce. „Drodzy Akcjonariusze, Współpracownicy, Klienci, Partnerzy i Przyjaciele, pisząc tegoroczny list jestem pełen optymizmu i nadziei” – deklaruje prezes, mimochodem wspominając jednak o problemach.
„Podsumowując rok 2010, należy przede wszystkim podkreślić trudności pierwszego kwartału, na którego słabsze niż zazwyczaj wyniki wpływ miała nadzwyczaj dotkliwa zima”.
Te przejściowe-chwilowe nie osłabiały optymizmu prezesa. Spółka w raporcie opisywała swoją strategię na rok 2011, której ważnym elementem była dalsza ekspansja i przejęcie Rafako SA. Czytałem analizę, z której wynika, że to przejęcie na płynność PBG wpłynęło silniej, niż sroga zima i budowa autostrad razem wzięte.
Lekturę takich raportów zawsze zaczynam od rozdziału „wynagrodzenie zarządu”. Mais quelle surprise! Za rok 2010 prezes wziął 2,55 mln złotych, a więc przeszło dwa razy więcej, niż za rok 2009 (1,203).
I my mamy teraz z naszych pieniędzy mu pomagać? Nie ma pieniędzy na oświatę, ale muszą się znaleźć na wspomaganie prezesów?
Cóż, jest w tym jakaś logika. W końcu nieprzypadkowo ten ustrój nazywają kapitalizmem, a nie edukalizmem.
Obserwuj RSS dla wpisu.