„I was singing r’n’b in 1962, before you were born, and your mama too”. Czy może mi się nie podobać piosenka zawierająca wyjątkowo uroczy wariant mema „Twoja stara”, jeśli w dodatku śpiewany jest pięknym, mocnym, kobiecym głosem?
Zanim Chuck Berry nie odkrył, jak dobrym klientem są białe nastolatki i nie stworzył własnej wersji skocznej czarnej muzyki stargetowanej specjalnie dla nich – blues był muzyką ludzi starych, wypalonych, co to już w niejednej korporacji zbierali bawełnę. Im mniej we mnie nastolatka, tym bardziej lubię taką wersję RnB.
Kiedyś usłyszałem w radiu piosenkę któregoś z polskich chałturników hiphopowych. Darujcie, nie pomnę który to był, oni mi się wszyscy zajączkują w jednego uogólnionego Tedopeję Kasofiszoktofonicznego (EDIT: rispekt dla Łony).
Wstrząsnęło mną to, że określał on siebie w tej piosence jako „gwiazdę RnB”. Groziła mi utrata panowania nad kierownicą.
Co Ty, chłopcze, możesz wiedzieć o RnB, skomentowałbym to teraz, gdy już ochłonąłem. Betye LaVette śpiewała w tym stylu pół wieku temu, nim się urodziłeś, i twoja stara też.
Jak to opisuje w tej piosence, wiernie trzymała się tego stylu, odmawiając wchodzenia w jakiekolwiek „crossovery” z modnymi wariantami rocka, popu czy hiphopu. Dlatego zajęło jej to chwilę, „nim wreszcie przyszły pieniądze”.
Bezkompromisowość sprawiła, że Atlantic Records w 1972 odmówił wydania jej dojrzałej płyty, „Child of the Seventies”. Ukazała się dopiero w 2006!
W końcu Bettye LaVette wygrała swoją wojnę ze światem, który docenił jej styl muzyki. Gdzie byłyby Macy Gray czy Amy Winehouse, gdyby nie ona i jej nagrania z lat 60?
Dopiero gdy zatriumowała w swoim stylu, zgodziła się ze światem na kompromis. Nagrała w 2010 płytę z coverami klasyki rocka. Ja jednak polecam jej autobiograficzną piosenkę o tym, jak pozostać wiernym swoim ideałom – nawet gdy przelew jeszcze nie przychodzi.
Obserwuj RSS dla wpisu.