Wszyscy dzisiaj o historii, to ja też. Pierwsze podejście do budowy południowej obwodnicy Warszawy zrobił jeszcze król Staś, któremu zamarzyła się droga łącząca Trakt Królewski z polem elekcyjnym i szosą wolską, z pominięciem miasta.
Jako władca oświecony zażądał, żeby ta droga biegła prosto jak przy linijce, bo w Oświeceniu wtłoczenie wszystkiego w geometryczne ramy uważano za szczyt postępu. Zażądał też, żeby droga biegła przez wieś, ale nie jakąś taką byle jaką, tylko Nową Wieś, również wzorcową i racjonalną.
Fragment biegnący przez obszary zamieszkane nazywano więc ulicą Nowowiejską, a dziki zachodni fragment „drogą królewską”. Ta pierwsza nazwa przetrwała do dzisiaj na ocalałych fragmentach, tę drugą mam na mapie z 1914 (proszę uwierzyć na słowo, nie chciało mi się skanować).
Wskanowałem za to mapę z przewodnika z 1893. Droga Królewska jest na niej już przerwana torami kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, ale jeszcze nazywa się tak na odcinku między torami a Raszyńską (dziś to ulica Niemcewicza).
Szczątki po drugiej stronie to z kolei ulica Prądzyńskiego. Do „szosy wolskiej” droga już nie dochodzi, aczkolwiek jeśli przyłożymy linijkę do mapy, zrozumiała będzie dziwaczna orientacja kamienicy przy Ordona 7 względem ulicy. Chodnik przed tą kamienicą możemy uznać za najdalej wysunięty na zachód ocalały fragment Drogi Królewskiej.
Przekładając funkcjonalność tej drogi na dzisiejszy język, zapewniała ona szybkie skomunikowanie wylotówki na Poznań (DK 2) z wylotówką na Wilanów (DW 724). Zabawnie, że Warszawa już raz miała tę funkcjonalność, a potem odzyska ją jakieś ćwierć tysiąclecia później, gdy już S2 sięgnie Powsińskiej.
A jak doszło do jej utraty? Bardzo po warszawsku. Nasze miasto słynie, jak wiadomo, ze spójnej polityki planowania przestrzennego.
Ledwie jedni dostojnicy zakończyli wytyczanie nowej drogi i nowej wsi (według warszawikii – było to w 1773), to już następni dostojnicy zaczęli realizować plan umocnienia granic miasta obwałowaniem. Widzę oczami wyobraźni tę scenę, w której dwaj oświeceniowi urzędnicy w pudrowanych peruczkach kłócą się przy koparkach, wymachując papierami i krzycząc „nikt ze mną tego nie uzgadniał”.
W cztery lata po ukończeniu południowej obwodnicy Warszawy przecięły ją okopy Lubomirskiego. Z obu stron idealnie racjonalnie wytyczona droga kończyła się idealnie racjonalnym wałem ziemnym. Zonk!
Przejezdność Nowowiejskiej przywrócono w 1825, ale dawną przerwę widać do dzisiaj. To miejsce, w którym zmienia się z dwukierunkowej w jednokierunkową (plac Politechniki).
W roku 1844 drogę na zawsze przeciął jej ostateczny zabójca, zmora kierowców – tory kolei warszawsko-wiedeńskiej. Aż do czasów Gierka nie było dobrego sposobu na przekroczenie tych torów na zachód od rogatek jerozolimskich, zwanych dziś placem Zawiszy.
Powód był prozaiczny: przy planowaniu warszawskiego węzła kolejowego przez sto kilkadziesiąt lat – czy to za cara, czy to za 2RP, czy to za PRL – priorytet miały cele strategiczne. Przez to do dzisiaj stoimy w korkach.
Gdy w PRL przywrócono częściowo funkcjonalność Drogi Królewskiej kombinacją Trasy Łazienkowskiej i Alei Rewolucji Październikowej (dziś: Prymasa Tysiąclecia), zrobiono to tak, żeby w razie wojny torów nie przywaliły gruzy ewentualnej estakady. Rozbudowano tunel w ciągu ulicy Bema, wybudowany za 2RP, ale zamknięty dla ruchu kołowego w PRL.
Przerwaną w 1844 roku drogę szatkowano dalej. Jeszcze w 1893 przewodnik tak opisywał okolice Koszykowej (biegnącej równolegle, bliżej centrum): „Mało zaludniona (…) ma charakter sielski. Spotkać się tu można z całymi placami zasadzonemi kapustą, kartoflami lub ogrodowizną (…) stary ogród, z niewielkim pałacykiem, który nadał ulicy nazwę. W części tego ogrodu mieści się MUZEUM PSZCZELNICZE. Instytucya ta jest dziś w stanie zupełnego upadku”.
Już wtedy wzdłuż Nowowiejskiej zaczęły wyrastać instytucje komunalne – Politechnika, Filtry, szkoły, szpitale. Filtry najpierw mieściły się między Koszykową a Nowowiejską, potem poszerzyły teren o tzw. osadniki. Na mapie z 1914 ulica jest jeszcze przejezdna, dopiero potem cały teren Filtrów zamknięto murem (ale ślad dawnej Nowowiejskiej widać choćby na google maps).
Warsawianiści lubią utyskiwać na zepsucie Osi Stanisławowskiej przez późniejsze inwestycje, jak Trasa Łazienkowska. Ja nie narzekam. Miasto ma służyć mieszkańcom, a nie ładnie wyglądać na rysunkach.