Jako zwolennik podnoszenia podatków najbogatszym najpierw zmartwiłem się historią Gerarda Depardieu, wyrzekającego się francuskiego obywatelstwa w proteście przeciw podatkom. Popularny aktor jako twarz sprzeciwu – zły znak dla każdej sprawy politycznej.
Jakie to szczęście, że tą twarzą okazała się być akurat taka, excusez le mot, umiarkowanie inteligentna morda. Depardieu zrobił z siebie pośmiewisko we Francji, w Belgii, w swojej przybranej ojczyźnie i wszędzie poza Polską, krajem kochającym fiskalnych kanciarzy.
Szykując się do rosyjskich standardów picia, Depardieu prowadził po Paryżu z imponującym 1,8 promila. Nawet nowy rosyjski paszport nie chroni go przed odpowiedzialnością we Francji.
A co z paszportem francuskim? Depardieu wyrzekał się go niedawno w kabotyńskich protestach przeciwko socjalistycznemu premierowi. Za chwilę jednak prawdopodobnie będzie się go kurczowo trzymać.
Dlaczego? Otóż jego dotychczasowe wypowiedzi nie miały mocy prawnej. Były tylko pustymi deklaracjami kabotyna, tak jak absurdalny wyskok Cejrowskiego z „obywatelstwem ekwadorskim”.
Obywatelstwa francuskiego – tak jak zresztą polskiego – nie można się zrzec poprzez publiczną wypowiedź. Trzeba spełnić inne warunki, takie na przykład jak uzyskanie obywatelstwa innego państwa.
Depardieu je dostał, ale nie w Belgii, do której się chciał początkowo przenosić, tylko w Rosji. To bardzo głupi wybór dla Europejczyka.
Jako obywatelowi Rosji, Depardieu będzie dużo trudniej uzyskać wymarzone obywatelstwo Belgii. Rosja nie jest ani w Unii, ani w Schengen.
Warunkiem ubiegania się o obywatelstwo belgijskie jest pięć lat przebywania w Belgii. Jeśli Depardieu zacznie teraz, będzie mógł się skutecznie ubiegać pod koniec 2017. Wszystko zależeć będzie od pozytywnej opinii odpowiedniej belgijskiej komisji.
Jej przewodniczący Georges Dallemagne tymczasem oświadczył, że rosyjski paszport wszystko skomplikował. „Nie kolekcjonuje się obywatelstw” – powiedział (używając mojego ukochanego trybu bezosobowego, tak jeszcze raz a propos tezy, jakoby zawsze i wszędzie zastępował on pierwszą osobę liczby mnogiej).
Szanse na belgijskie obywatelstwo dla Depardieu spadły do zera. Sądząc po lodowatym tonie wypowiedzi Dallemagne’a, wątpliwości będą rozstrzygane raczej na niekorzyść aktora.
W tej sytuacji jego jedynym tytułem do swobodnego poruszania się po Unii Europejskiej będzie obywatelstwo francuskie, którym manifestacyjnie wzgardził. Z paszportem rosyjskim po Europie porusza się dużo mniej swobodnie, a już zwłaszcza gdy ma się ochotę spędzić pięć lat w jednym miasteczku, żeby belgijska komisja się nie czepiała.
Trudno się nie zgodzić z Cohn-Benditem, który Depardieu i Brigitte Bardot (która miała niedawno podobny idiotyczny wyskok) nazwał „skończonymi kretynami”. Gdy Depardieu już zostanie ukarany za prowadzenie po pijaku, będzie musiał zacząć chuchać i dmuchać na swój paszport francuski, jego jedyną przepustkę do świata ludzi cywilizowanych.
W którym, cóż, płaci się podatki. Taka jest cena za autostrady, policję i politykę kulturalną, która aktorom pozwala zarabiać kokosy. Jeszcze niższe podatki niż w Rosji są w Kazachstanie i na Białorusi – ale czy ktokolwiek poza skończonymi kretynami chciałby tam wyemigrować?