W polemice Alka Tarkowskiego z moim tekstem o otwartych zasobach, bardzo ucieszyła mnie jednoznaczna deklaracja, że forsuje on pomysł nowatorski, niewypróbowany nigdzie w praktyce, niezwiązany ze światowymi tendencjami.
„Dlaczego Polska nie może czegoś zrobić jako pierwsza?” – tym dramatycznym pytaniem Tarkowski kończy poświęcony temu wywód. Ależ może, skoro już mamy pierwszą na świecie pozarządową organizację wewnątrzrządową, czyli Centrum Cyfrowe Projekt Polska, to idźmy za ciosem i bądźmy pierwszym krajem, który wypowie TRIPS i konwencję berneńską.
Ale powiedzmy jasno, że właśnie na tym polegają propozycje działaczy CCPP. Ich poprzednie wypowiedzi sugerowały myląco, jakoby ich pomysł otwierania zasobów miał jakieś światowe odpowiedniki. Choćby w tekście „Zbiorowa histeria twórców”, który sprowokował moją polemikę, działacze piszą na przykład:
„przodownikami otwierania zasobów publicznych są kraje, w których myśl komunistyczna nie tyle nie rozkwitła, ile była tępiona: Stany Zjednoczone i Australia, a Unia Europejska uczyniła z otwartości jeden z priorytetów Agendy Cyfrowej, programu ramowego dotyczącego nauki oraz strategii dla edukacji”
Powoływanie się na różne inicjatywy, mające w nazwie „open access” czy „open data” pojawia się w wielu dokumentach CCPP. Wytwarza wrażenie, jakoby podobne propozycje wprowadzano właśnie w życie w USA, Europie czy Australii. Tak nie jest, podobieństwo dotyczy tylko słówka „open”, ale tam chodzi o edukację i administrację. Dobrze, że CCPP nie powołuje się na imprezy sportowe z kategorią „open”.
Cieszę się więc, że Alek Tarkowski po raz pierwszy powiedział to tak szczerze. Nie chodzi o unijną dyrektywę. Nie chodzi o odpowiednik amerykańskiego Open Access. Chodzi o utopijny projekt kilku doktrynerów z CCPP.
Każda próba wcielenia go w życie będzie się rozbijać o konwencje międzynarodowe, od berneńskiej po TRIPS. Uczestniczyłem w dyskusjach o dilithium i midichlorianach, więc bardzo proszę, chętnie podyskutuję o wypowiedzeniu tych konwencji, ale bądźmy świadomi tego, co konkretnie według CCPP Polska „ma zrobić jako pierwsza”.
Strasznie mi się spodobało zdanie Tarkowskiego „Odnośnie dyrektywy re-use, Orliński myli się pisząc, że dobra kultury są tam explicite wyłączone – procedowana obecnie nowelizacja dyrektywy niemal na pewno spowoduje, że dyrektywa obejmie także zbiory niektórych instytucji kultury”.
To, że kiedyś prawie na pewno będzie kwiecień jeszcze nie oznacza, że myli się ten, kto powie, że jest teraz marzec, ale proszę zajrzeć do drugiego ustępu pierwszego artykułu tej dyrektywy. Tam mamy wyliczone, do czego się nie stosuje, a nie stosuje się między innymi do „dokumentów będących w posiadaniu publicznych nadawców radiowych (…) instytucji, takich jak muzea, biblioteki, archiwa, orkiestry, opery, balety i teatry”.
Nawet jeśli ta wyliczanka ulegnie modyfikacjom, to widać, że cywilizowany świat traktuje dobra kultury inaczej, niż materiały edukacyjne czy administracyjne – istotnie wszędzie otwierane (i bardzo słusznie). Niestety, my mamy teraz być tym pierwszym krajem świata, który to spróbuje zglajchszaltować (przymusowo i w imię wolności).
Unijna dyrektywa, proszę zauważyć, jest napisana bardzo klarownie. Wyjaśnia, co chce otwierać, a czego na pewno nie chce. Z wypowiedzi przedstawicieli CCPP, a także z pisanego pod ich dyktando rządowego dokumentu, wciąż się nie dowiadujemy, jakie właściwie zasoby mają być otwierane.
Mamy tylko demagogiczne hasło, że „co powstało za pieniądze publiczne, ma być własnością publiczną”. Brzmi chwytliwie, ale przecież nie ma sensu.
Co dalej, skoro koleje są państwowe, to powinny być za darmo? Skoro państwo buduje autostrady, nie może pobierać opłat? Skoro LOT jest państwowy, to wszyscy powinniśmy dostać darmowe bilety w klasie biznes do Nowego Jorku (wszak już zapłaciliśmy w podatkach)?
Najgorsze jest jednak to, że działacze CCPP absurdalnie rozszerzają definicję „publicznego”. Nagle okazuje się, że publiczne są pieniądze PISF, a swoim najnowszym tekście Tarkowski coś mętnie sugeruje o otwieraniu Hollywood.
Wszyscy twórcy w jakiś sposób finansowani są ze środków publicznych. Rzekome kontrprzykłady Tarkowskiego pokazują, że on po prostu nie rozumie jak działa kultura. Pisze o Eustachym Rylskim – ale on przecież literacką karierę zaczął w PRL, jego pierwszym wydawcą był PIW. Ciekawe, czy Tarkowski umie rozwinąć ten skrót (hint: „p” nie oznacza „prywatnego”).
Z tekstu Tarkowskiego wynika, że chce on „otwieraniem” (czyli przymusowym wywłaszczaniem) objąć filmowców polskich i amerykańskich, a także Eustachego Rylskiego. Marny los polskiej kultury, skoro rząd ma takich doradców.