Snuję się właśnie po mieście, w którym wyjątkowo przyjemnie słucha mi się dołującej muzyki. Dlatego kwietniowy ranking od czapy poświęcę moim ulubionym smutaśnym piosenkom ze złotej ery smutaśnej muzyki, gdy mieliśmy całą wytwórnię płytową w niej wyspecjalizowaną – 4AD.
„No Human Can Drown” (Clan of) Xymox to dziwna piosenka miłosna, zaczynająca się od prośby: „let me be alone, let me dream in silence and enjoy the cold, wonderful night”. Recepta na idealne emo-walentynki!
Pochodzi z debiutanckiej płyty, na której Xymox używał bardzo prymitywnych aranżacji. Lepiej zniosła próbę czasu zwłaszcza od tego, co Xymox nagrywał potem dla Polygramu. W synhtopopie nie ma co kombinować, methinks.
A jak już kombinować – to po prostu całkowicie zrywając z synthopopową estetyką. Ivo Watts-Russell robił to pod szyldem supergrupy złożonej z muzyków różnych zespołów z jego stajni – This Mortal Coil.
Płyta „Filigree and Shadow” zdołuje nawet najbardziej hardkorowego optymistę. Lubię jej słuchać, gdy z powodu jakiegoś niedopatrzenia wydaje mi się, że wszystkie sprawy idą w dobrym kierunku.
Nie wolno tak myśleć, to osłabia czujność. Najlepsze lekarstwo to „Filigree and Shadow”, a z tej płyty osobliwie polecam cover psychofolkowej ballady „Jeweller” – o jubilerze, który poleruje popiołem stare monety, aż krew popłynie mu z palców.
Jeszcze zanim seryjni mordercy stali się ulubionym motywem współczesnej popkulturzy i stali się misiaczkowaci i przytulaśni jak Dexter, Wolfgang Press miał uroczą piosenkę „I Am The Crime”, która nie tylko dołuje, ale jeszcze mindfuckuje przybraniem punktu widzenia zbrodniarza.
Podmiot liryczny piosenki właśnie, zdaje się, zamierza przejść od zabijania dla przyjemności psów do zabijania dla przyjemności ludzi. Widać z jego wewnętrznej narracji, że kompletnie mu odbiło, ale – uwielbiam to pytanie – kim jesteśmy my, tak zwani normalni?