Majowy ranking od czapy, przez pamięć dla Marka Jackowskiego, poświęcę Maanamowi. Uważam ich z kolei za najlepszą grupę w dziejach polskiego rocka.
Pod poprzednią notką komcionauci domagali się uzasadniania moich opinii. Uzasadnię tym, że Maanam równo trzymał poziom. Brygada Kryzys – jedna świetna płyta. TSA – to samo. Kult – jedna dobra piosenka na co drugiej płycie.
Maanam – no właśnie, przejdźmy do rankingu.
„Wielka Majówka” to film meteor, który przefrunął przez polskie kina, zostawiając osłupiałym widzom wrażenie – „co to było?”. Nie wpisywał się w żaden nurt.
To ani bareizm ani kino moralnego niepokoju. Kameralna komedia z anarchistycznym przesłaniem, zwalczająca nie tyle „komunę” co zepsucie elit, takie same we wszystkich ustrojach.
Jeśli ktoś nie oglądał, serdecznie polecam, bo akurat ostrze krytyki społecznej jest tam ponadczasowe, równie dobrze pasuje do czasów Tuska jak do czasów Gierka.
No ale przede wszystkich – bodajże najlepszy soundtrack i bodajże najlepsza filmowa piosenka w polskim kinie. Z całym szacunkiem dla Krzysztofa Komedy (w razie polemiki będę się bronił argumentem, że Komeda nie tworzył piosenek).
Za najlepszą piosenkę Maanamu „tak w ogóle” uważam chyba jednak „Miłość jest jak opium”. Wszystko tu jest dobre, muzyka, tekst, bas, perkusja, klawisze, gitarowy riff, gitarowe solo.
Płyty Maanamu za komuny się kupowało zabawnie – bo szybko znikały, więc jak z innymi deficytowymi towarami, decydował analogowy „social networking”, czyli telefon od przyjaciela, że gdzieś „rzucili”. Swój „Nocny Patrol” kupiłem w kiosku Ruchu na Placu Politechniki – to wiem na pewno.
Ale kto mi dał ten namiar? Chyba jednak niezawodny w takich przypadkach towarzysz Zgliczyński, ale tu już nie daję głowy. Pamiętam w każdym razie, jak podekscytowany jechałem na ten plac tramwajem, a potem wracałem – z płytą.
Ogromny sentyment mam też do „Cykad na Cykladach”, przykładu na to, jak kreatywnym można być pozostając w estetyce postpunkowej. Ta linia basu! Ten riff! Gdyby ten zespół tak grał na Zachodzie, dziś byśmy go sytuowali gdzieś między „The Buzzcocks” a „The Clash”.
Ale i tak biorąc poprawkę na niespodzianki, jakie Maanamowi urządziła historia – jak choćby stan wojenny, który dorwał ich akurat gdy byli na wznoszącej fali – udało im się bardzo dużo.
Jako honorejbl menszyn wspomnę jeszcze o piosence, której wprawdzie nie zaliczam do najlepszych z dorobku, ale za to najpełniej identyfikuję się z jej tekstem: „Już od urodzenia okropnie nudzę się i kocham tylko Hollywood…”.