Gdzież są niegdysiejsze blogi

Przeprowadzony przez Michała Radomiła Wiśniewskiego eksperyment „100 dni blogera” to najciekawsze wydarzenie w ostatnim czasie w powoli dogorywającej blogosferze. Dużo mówi zresztą o przyczynaj tej agonii.

Inspiracją była książka Margaret Mason „No One Cares What You Had for Lunch: 100 Ideas for Your Blog” z 2006 roku. Ach, kiedy to było!

Wydawało się wtedy, że blogi będą „next big thing”. I w zasadzie były, ale tylko na chwilkę, bo zaraz na tym wszystkim łapę położył nasz przyjaciel Cukieras i jego Twarzoksiążka.

A tam robimy co? Ależ tak jest, wrzucamy słitfocie naszych posiłków. Everyone cares what you had for lunch, cały model biznesowy instagrama się na tym opiera.

Jak wiadomo – nienawidzę serwisów społecznościowych, bo za idealną formę sieciowej interakcji uważam interakcję „tekst za tekst”. To było fajne w Usenecie, a potem było już tylko coraz gorzej. Teraz jest już okrzyk „łoo” za zdjęcie lunchu.

Akcję MRW obserwowałem z nostalgią, bo wiedziałem, że tak fajnie już po prostu nigdy nie będzie. Głupkowata książka z idiotycznymi poradami zainspirowała go do działań przewrotnych, realizujących te porady na opak. Czerwcowy ranking od czapy poświęcę upamiętnieniu eksperymentu.

#dziecisieci

Z pewnością najbardziej pokręcone wyszły odcinki 22 i 25, w których MRW wciągnął do zabawy #dziecisieci – zmorę internetu, która tekstów już nie umie ani pisać, ani czytać. Wyszło coś tak dziwnego, że nie umiem tego podsumować niczym, poza pretensjonalnym niby-aforyzmem „kiedy ty trollujesz gimbusów, gimbusy trollują ciebie”.

Czyndobro

Cykl MRW pokazał blaski i cienie blogowania. Największy szum bloger robi wstrzeliwując się w odpowiednią chwilę – jak znakomity pastisz idiotycznej kampanii „zawieszania kawy”, czyli odcinek 45.

No tak, ale nawet teraz już o tym ledwo pamiętamy. Za rok tłumaczenie, o co chodzi w tej notce, będzie coraz trudniejsze. W 2050 sam MRW już tego nie będzie pamiętał.

Wpis miał więc dużo lajków, ale słabo przetrwa próbę czasu. W dodatku szum powoduje, że na bloga przypałętają się komcionauci, którzy wcale nie wzbogacają rozmowy, jak tajemniczy „shiranui”. Plonkałbym!

#ttdkn - alte schule

Podobał mi się też odcinek 93 – melancholije wspomnienie nieistniejącego #ttdkn, który rozpadł się z takim hukiem, że aż na Psychiatryku24 to odkrył znany blogger śledczo-obywatelski, Rybiztky. MRW dotknął w nim najważniejszego problemu, o który w końcu rozwali się każde blogowanie.

To polityka moderacyjna. Albo dopuścimy każdego – i będziemy w końcu mieć zwykłą farmę linków. Albo będziemy pielić ogródek z chwastów – i dostaniemy towarzystwo wzajemnej adoracji.

Jedna albo druga pułapka dopadnie nas i tak. Choćby po śmierci, gdy wszystko zarośnie farmą linków, a nie przekażemy w testamencie hasła rodzinie, żeby wszystko wykasowała w cholerę.

Z kolei nawet bardzo ostrożna moderacja nie uratuje nas przed towarzystwem wzajemnej adoracji, bo tworzy się za sprawą naturalnej socjodynamiki. Grupa zupełnie obcych sobie ludzi po pewnym czasie wytwarza jakiś idiolekt – żarciki i aluzje zrozumiałe tylko dla wybrańców.

Internetowe dyskusje przenoszą się z blogów do społecznościówek. Szumne słowo, „dyskusje”, jak już pisałem, to racej lajkowanie słitfoci, ale taka jest logika kapitalizmu.

System nie chce, żebyśmy o czymś gadali, chce nas paczkować w grafy, żeby lepiej targetować reklamy. Lajkowanie zdjęć kotków wydajniej spełnia tę funkcję od internetowych pogaduszek.

Ci, którzy z kolei bardzo chcą pisać, zamiast klasycznych blogów wybierają dziś blogi pseudomedialne, sprzedawane jako kontent redakcyjny przez pięćdziesiąt twarzy portalozy. Miło, że MRW przypomniał urok oldskulowego blogowania – które właśnie przemija.

Redakcja dziękuje panu Michałowi Radomiłowi Wiśniewskiemu za udostępnienie ilustracji.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.