Mój znakomity kolega Grzegorz Sroczyński produkuje jeden zachwycający wywiad za drugim. Pomyślałem dzisiaj, że ten image przyjaznego dziennikarza, który do każdego rozmówcy podchodzi z przyjacielskim uśmiechem, był wieloletnim przygotowaniem do wypalenia frazy o „dobrym sercu” w wywiadzie z prezesem Filipiakiem.
Ten wywiad to ukoronowanie trylogii antyneoliberalnej, którą zapoczątkował wywiad z Piotrem Kuczyńskim, a potem po hiczkokowsku napięcie tylko jeszcze wzrosło po wywiadzie z prof. Oręziak. Sąsiadując ze Sroczyńskim przy biurku pochwalę się, że wcześniej wiedziałem, że wyjdzie mu z tego trylogia, z radością i napięciem czekałem na finale grande.
Jako sąsiad Sroczyńskiego widziałem też, ile wysiłku go te wywiady kosztowały. Nie pytałem o zgodę na opisywanie jego warsztatu pracy, więc ograniczę się do stwierdzenia, że wywiadu tej klasy nie robi się w pół godziny przez telefon.
Użyję jednak tego przykładu, żeby udzielić odpowiedzi na niesłychanie naiwne pytanie, które szczerze zadają czasem moi drodzy komcionauci – dlaczego media są pełne neoliberalnej propagandy, podczas gdy lewicowy punkt widzenia przebija się rzadko i z trudem.
Naiwny odbiorca mediów wyobraża sobie ich działanie w taki mniej więcej sposób, że dziennikarz zastanawia się, kogo zaprosić do rozmowy, przegląda jakąś Listę Ekspertów Od Danej Dziedziny i wybiera tego, który mu się zdaje najbardziej kompetentny. Gdyby to tak miało wyglądać, dziennikarz oddawałby najwyżej dwa wywiady miesięcznie.
Na to można sobie pozwolić w enklawach dłuższej formy i oldskulowego dziennikarstwa – jak choćby „Duży Format” właśnie. Bieżączka tak nie może działać.
To nie jest nawet kwestia portalizacji czy tabloidyzacji – nawet w mitycznej złotej erze mediów materiał musiał być gotowy przed dedlajnem i już. Ekspert, który nie udzieli wypowiedzi do czternastej, jest wtedy bezużyteczny.
Od początku transformacji ustrojowej działa think tank, który zawsze dba o to, żeby dziennikarze mogli liczyć na opinię eksperta wyznającego neoliberalną ideologię. Na szóstą rano do TOK FM? Na dwudziestą trzecią do TVN? Centrum Adama Smitha zawsze ma czas dla dziennikarzy.
Centrum jest starsze od Trzeciej Rzeczpospolitej, zaczęło działać u schyłku PRL w warunkach półkonspiracyjnych. Działa w sposób mało transparentny jak na dzisiejsze czasy, ale ma do tego prawo – nie ma statusu OPP, więc nie musi publikować sprawozdań.
Jego młodszym bratem w neolibie jest FOR. Ta fundacja jest OPP, możemy więc jej zajrzeć w finanse i szczegółowy opis działalności [UPDATE: nie jest OPP, dobrowolnie narzuca sobie taki standard otwartości]. Zajrzenie prowadzi do dwóch wniosków: po pierwsze, że think tanki są tanie.
Milion z niewielkim hakiem rocznie. To oczywiście jest dużo dla jednostki, ale to jednak fistaszki dla instytucjonalnych partnerów. Zwłaszcza dla, jak to elegancko ujęto na stronie FOR, „podmiotów powiązanych z” Janem Wejchertem i Bruno Valsangiacomo, tefałenowskimi zylionerami.
Za te skromne pieniądze FOR realizuje swój statutowy cel, jakim jest „promocja prawdy i zdrowego rozsądku w dyskursie publicznym”. Jak wiadomo, w dyskursie neoliberalnym neoliberalizm nie jest tylko jedną z wielu ideologii, tylko ucieleśnionym głosem prawdy i zdrowego rozsądku.
Realizuje to organizując iwenty, o których z góry wiadomo, że będą pisać media (zegar długu publicznego, debaty, panele, kongresy wolności itd.), ale także utrzymywanie ekspertów w gotowości bojowej na wypadek, gdyby zadzwonił jakiś dziennikarz z prośbą o wywiad.
W punkcie 4. sprawozdania FOR chwali się, że „własne artykuły, komentarze oraz wywiady w prasie i internecie” eksperci fundacji zamieszczali „średnio raz na dwa tygodnie” (i odsyłają do załącznika 1 po szczegółową listę). Ponadto eksperci „średnio 12 razy w tygodniu” pojawiali się w radiu i telewizji, a do tego „średnio 41 razy w tygodniu” ich cytowano.
Innymi słowy, dziennikarz piszący o OFE dostanie neoliberalną argumentację za OFE w postaci gotowca wysłanego błyskawicznie przez fundację, która ma takie cele statutowe. Chcąc napisać o OFE krytycznie, będzie musiał robić risercz na własną rękę. A więc nie wyrobi się z dedlajnem.
Zamiast mieć o to pretensje do mediów zastanówmy się, dlaczego od 1989 nie powstał taki lewicowy think tank jako przeciwwaga. A przecież SLD czy Palikot mogłyby spokojnie go sfinansować ze swojej subwencji i jeszcze zostanie na cygara i garnitury.
Jest oczywiście kilka fundacji, pełniących funkcję „lewicowego think tanku”. Żadna nie traktuje gospodarki jako głównego tematu swojej działalności.
Teatr awangardowy, kultura afrykańska, kuchnia wegańska, transseksualizm, lud smoleński – wystarczy się zamachnąć zdechłym szczurem na placu Zbawiciela, żeby trafić w losowego lewicowego działacza NGO’sa, który będzie mógł na te tematy perorować długo i namiętnie. Zapytajcie go o gospodarkę, odleci w bełkot o posttowarowych komunach poliamorycznych.
Neoliberałowie wygrali nie nokautem, tylko walkowerem.