PRISM a sprawa Polska. Ten temat dręczy mnie od początku afery Snowdena. Wiadomo, że amerykańską inwigilację Internetu zamieszane były specsłużby różnych państw europejskich.
W Niemczech doszło nawet do wypowiedzenia traktatu, który nadawał temu pozory legalności, co zabawnie koresponduje z wypowiedziami komentatorów, którzy początkowo bagatelizowali sprawę, że przecież nic nowego nie ujawniono, przecież nic złego się nie działo, przecież dla nikogo to nie jest zaskoczeniem. A więc z powodu braku informacji o tym, że nic nowego się nie dzieje, wypowiedziano traktat, w którym nie było nic złego?
A więc spytajmy: czy polskie specsłużby też współpracowały z Amerykanami w śledzeniu Polaków? A polskie telekomy i cyberkorpy, czy dostarczały nasze dane równie ochoczo, jak robiły to ich amerykańskie pierwowzory, a bywa, że i macierzyste korpocentrale?
Cieszę się, że Panoptykon, Fundacja Helsińska i Amnesty International chcą zadać takie pytania polskim rządzącym. Bardzo jestem ciekaw, jak to wyjdzie.
Kto przyjmie zaproszenie? Nie wierzę, żeby rząd to mógł całkiem zlekceważyć (choć to byłaby bardzo wymowna odpowiedź na te pytania – jak w piosence popularnej w czasach mojej młodości, „you told me everything by saying nothing”). Powinni przysłać jakiegoś podsekretarza stanu, który na wszystkie pytania odpowie „nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam”.
Prywatnie jestem w tej sprawie, jak zwykle, skrajnym pesymistą. Filmik, pokazujący rozmowę Sikorskiego, Rostowskiego i Tuska o Snowdenie, zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Kiedy ostatni raz tak wyraźnie czułem, że nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego z polskimi politykami? Chyba kiedy za rządów Millera wyciekały smakowite cytaty o związkach polityki z biznesem – „chwała nam i naszym kolegom”, „Staszek chciał się spróbować w biznesie”, „Wiesiu, dlaczego nie chcesz sprzedać Jasiowi tej elekrowni”.
To samo wobec polityków PO poczułem pod wpływem tego filmiku. Pokazał, że odmowa azylu dla Snowdena nie jest tylko kwestią formalno-techniczną, jak sugerował to w swoich wypowedziach Marcin Bosacki.
Wszystko, co robi Marcin Bosacki, zawsze ma tę aurę chłodnego, beznamiętnego profesjonalizmu, co podziwiam od lat. Ale to tuskowe „dostał słowiański [niezrozumiałe]”, to radkowe „tak, tak, tak!”, te uśmieszki na tych obliczach, to zabija wszelką nadzieję na to, że ci ludzie potrafiliby się zdobyć na gest niezależności wobec USA.
Oczywiście, tak naprawdę tej nadziei nie można mieć wobec tego ohydnego gumowego muru, o który rozbija się śledztwo – a właściwie chyba już brak śledztwa? – w sprawie więzień CIA w Polsce. Tylko że czasem tak bywa, że jakiś jeden wycieknięty esemes Halbera mówi o rządzie Millera więcej, niż wszystkie raporty wszystkich komisji śledczych – albo jedno radkowe „tak, tak, tak!” pokazuje nam całą politykę zagraniczną trzeciej RP w łupinie orzecha.
W inicjatywie trochę nie podoba mi się to, że do zadawania pytań zapraszono internautów. To się prosi o hashtaga #pomysłnatrolling. Cóż, cyberoptymizm to choroba wymagająca długiej terapii.
Znając kreatywność moich blogobywalców nie apeluję więc o nadsyłanie pytań na adres Panoptykonu. Biedny podsekretarz stanu, któremu przypadnie rola udzielenia „słowiańskiego niezrozumiałego”, już i tak będzie miał ciężkie zadanie.