Ze skarpy wiślanej płynęły w tym rejonie do rzeki dwa potoki, Polkówka i Ruda. Nazwa tego pierwszego pochodziła od osadnika imieniem Polik, który gdzieś tam miał gospodarstwo, druga zaś to popularna nazwa takich rzeczułek. I od niej z kolei nazwano całą wieś, która wyrosła wzdłuż niej.
Wiadomo o tej wsi z aktu nadania, którym Władysław IV przekazał ją w 1639 zakonowi kamedułów, którzy przenieśli się tutaj z bielan krakowskich. Ich późnobarokowy zespół klasztorny przetrwał do dzisiaj, ale wsie i młyny w tym rejonie zniszczono podczas oblężenia Warszawy przez Szwedów. Polkówka poszła z dymem, a folwark Ruda księża oddali w dzierżawę, czyli w „fawory”.
Zniszczone tereny ponownie zagospodarował Sobieski, budując ukochanej Marysieńce zespół pałacowy, który nazwał „górą Marii” – „Marie Mont”. Spadkobiercy odsprzedali go Sasom, którzy przekształcili to w tereny łowieckie.
W 1768 rozparcelowano resztki folwarku Fawory i zaczęto przekształcać ten obszar w zamożne suburbia. Wtedy tę okolicę zaczęto nazywać „pięknym brzegiem”, po fhancusku – „Joli Bord”. Tradycja wymyślania przez deweloperów pretensjonalnych nazw w obcym języku ma w Warszawie piękne korzenie.
Gdzie suburbia, tam problem z dojazdem do centrum. Szczęśliwie było to akurat pierwszy w dziejach Warszawy okres, w którym próbowano wytyczyć racjonalną sieć ulic.
Zajmująca się tym Komisja Brukowa zaczęła zamykać potoki w krytych kanałach, wytyczyła też arterię łączącą Fawory z centrum, w postaci ulicy Śmiałej. W szczątkowej formie istnieje do dzisiaj, podobnie jak wytyczona wtedy Inflancka.
Na ekskluzywnym osiedlu pobudowali się czołowi bankierzy warszawscy. Wille projektował im najmodniejszy wówczas architekt, Efraim Schroeger.
Potem przyszły zabory. Insurekcja znowu zrujnowała przedmieścia Warszawy. Bankierzy pobankrutowali. W ciągu pół stulecia osiedle bankierów przekształciło się w brzydką dzielnicę przemysłowo-rolniczą.
Po upadku powstania listopadowego zaczęto budować w sercu dzielnicy cytadelę, która przecięła te ulice (a kanały rzek weszły w labirynt jej sekretnych lochów). Dla oczyszczenia pola strzału aż do 1870 wyburzano budynki od Młocin po Wolę, od Pragi po Powązki.
Za zezwoleniem komendanta Cytadeli można było postawić drewnianą szopę. Żoliborz i Bielany zmieniły się więc w fawele, zamieszkiwane przez „element”. Stąd legenda łotrzykowskiego Marymontu.
W niepodległej Warszawie planowano odtworzenie willowego Żoliborza. Częściowo to się udało, ale presja rynku spowodowała, że w dzielnicach przewidzianych pod zabudowę jednorodzinną, zaczęto w końcu stawiać czteropiętrowe kamienice.
W okresie międzywojennym Żoliborz stał się urbanistycznym potworkiem. „Przestrzeń miejską pokrajano na szereg pierścieni i wycinków koła – form czysto geometrycznych, nie mających nic wspólnego z biologią organizmu miejskiego”. „Fatalne warunki, do jakich ten system prowadzi, uwiecznione są na Żoliborzu, którego zabudowa zmieniona została częściowo z luźnej na zwartą przy niezmienionym planie sieci ulic”.
To tylko część z krytycznych opinii, które przytacza Łukasz Heyman w książce „Nowy Żoliborz 1918-1939”. Zaczerpnąłem z niej fragment mapy, pokazujący ówczesne okolice doliny Rudy.
Obie żoliborskie rzeki już wtedy zlikwidowano. W latach 1926-1927 ostatecznie zasypano Polkówkę. Po Rudzie została Rudawka, biegnąca m.in. wzdłuż Lasku Bielańskiego oraz kilka parków z naturalnymi ciekami wodnymi, a także dzikie krzaczory w rejonie Powązek.
Przede wszystkim pozostała jednak sama dolina. Gdy w 1956 zaczęto planować przyszłość Warszawy, doliny niepotrzebnych już potoków wytypowano na trasy przyszłych obwodnic – stąd dzisiejsza Obwodnica Miejska, biegnąca m.in. Doliną Służewiecką oraz przyszła trasa S8, biegnąca doliną Rudy.
Ruda odtworzyła się nagle podczas wielkiej ulewy w Warszawie. Internautów szczególnie bawiło zdjęcie wystającej z wody tabliczki przystanku z napisem „Osiedle Potok”. Część ludzi pewnie wtedy po raz pierwszy uświadomiła sobie, że tu kiedyś był jakiś potok.
Zaginiona Ruda wydaje mi się symbolem problemów Warszawy. Tradycja budowania dzielnic o pięknej nazwie i fatalnej komunikacji trwa do dzisiaj.
Gdyby wysiąść na przystanku „Park Kaskada” i wybrać się na spacer po okolicy, można zobaczyć dobre trzy stulecia urbanistycznych pomyłek i wojennych tragedii. Ten park to dziś resztki po parku pałacowym, potem terenie łowieckim, potem instytucie rolnictwa, a potem zabudowie czynszowo-slumsowej. Większość tej ostatniej zburzono w Powstaniu.
Pamiątką tej tragedii jest samotny mur z napisem: „14 IX 1944. W tym miejscu została przez Niemców rozstrzelana, gdy błagała o litość dla pozostałych w schronie Olga Przyłęcka. Bo to była Polka”.
Pamiątki takie jak ta są jedną z przyczyn niechęci, z jaką spoglądam na pisowską disneylandyzację Powstania. A to przecież nie były tylko, ani nawet nie przede wszystkim, dzielne akcje morowych chłopców, tylko potworna rzeź bezbronnej ludności cywilnej.
Z tej rzezi nie da się zrobić akcji rekonstrukcyjnej, nie da się jej obrandować jak „Antka Rozpylacza”, nie narysuje jej Trust, nie zrobi o niej piosenki Lao Che, ale to tam przecież zginęło najwięcej Warszawiaków. Nie w „walkach”, tylko w rzezi.
Przepraszam, dygresja. W każdym razie, ten krótki spacer pokaże nam kawał historii. Na samym początku zobaczymy na przykład wojskową bazę techniczną, bezensownie zajmującą bardzo atrakcyjną działkę.
Ktoś ją kiedyś w końcu kiedyś sprywatyzuje (ach! grać w golfa z kimś takim!). Będzie to być może największe przebicie od czasu budowy osiedla „Joli Bord” na rozparcelowanym folwarku Fawory.
Spacerując będziemy mijać działki, które zdążyły parokrotnie przelecieć cykl „od slumsów do osiedla dla bankierów – i z powrotem”. Zobaczymy błędne rozwiązania urbanistyczne, które po kilkudziesięciu latach zaczynamy uważać za piękne, bo się stają zabytkowe (jak dysfunkcyjny układ ulic).
Zobaczymy miksturę nowoczesnych rozwiązań (metro! ekspresówka!) z katastrofalnymi zaniedbaniami. For starters, gdzie rekreacyjny szlak „dolina Rudy”?
Ten spacer mnie osobiście inspirowałby do myśli, że program platformianej modernizacji osiągnął wyczerpanie. Metro i ekspresówka, okej. Ale co dalej?
Moja intuicyjna odpowiedź jest taka, że zamiast sprzedawania terenów na kolejne osiedla dla bankierów, trzeba zacząć dbać o zasoby, które Warszawa ma już teraz. To jakiś gruby idiotyzm, że najstarszy park w stolicy, ozdobiony naturalnym ciekiem wodnym, to dla większości ludzi tylko nazwa przystanku.