„Nacjonalizm polega na tym, żeby inne narody doprowadzić do takiego szału, iżby nacjonalistyczna reakcja na ten szał wydawała się uprawnioną”. Ten cytat z PPS-owskiego „Robotnika” (19.11.1922) wpadł mi w oko, gdy robiłem mikrorisercz do notki pomyślanej jako odpowiedź na „upominanie się o PPS” Piotra Zaremby w serwisie Wpolityce.
Prawica od czasu do czasu odwołuje się do tej partii, a raczej do jakiegoś jej kontrafaktycznego wyobrażenia jako czegoś w rodzaju przedwojennego PiS. Kaczyńskiemu zdarzało się żartować, że można go uważać za PPS-owca.
No więc nie można, bo prawdę mówiąc, nawet nie wiem, jakie konkretnie wspólne punkty mają być między PiS a PPS. Kiedy PiS rządził, obniżył podatki najbogatszym – nie sądzę, żeby Daszyński, Niedziałkowski, Pużak czy Zaremba poparli taki krok. Nie popieraliby też klerykalizmu i flirtu z nacjonalizmem.
Z kolei większość inicjatyw politycznych wysuwanych w okresie międzywojennym przez PPS spotkałaby się zapewne z wrogością Kaczyńskiego czy Zaremby.
Wobec mniejszości narodowych PPS proponowała politykę „wolni wśród wolnych, równi wśród równych”. Niedziałkowski, redaktor naczelny cytowanego wyżej „Robotnika”, był w tej kwestii szczególnie aktywny w Sejmie.
Wraz z Czapińskim i Daszyńskim w 1924 zaproponował nadanie statutów organicznych dla autonomicznych terytoriów ukraińskiego i białoruskiego, z własnymi sejmami (według spisu z 1921 w województwach stanisławowskim i wołyńskim mieszkało 70% Ukraińców). Projekt oczywiście odrzucono, ale wyobrażacie sobie reakcję dzisiejszych prawicowych publicystów, gdyby żyli w tamtych czasach?
Prasa prawicowa (jak „Gazeta Warszawska” czy „Kurier Poranny”) od początku z sympatią pisała o włoskim faszyzmie. „Obywatel przejęty duchem faszyzmu musi stawiać interesy Ojczyzny ponad interesy partii (…) Faszysta chce być obywatelem wolnym w kraju wolnym” („Gazeta Warszawska”, 24.09.1922), „Koncepcja Mussoliniego, uratuje nie tylko Włochy, ale cały świat cywilizowany od zagłady (idem, 3.11.1922).
Prasa socjalistyczna – odwrotnie. „W początkach listopada 1917 w Rosji doszedł do władzy rząd bolszewicki. W końcu października 1922 we Włoszech triumfuje bolszewizm prawicowy, którego wyrazem jest rząd faszysty Mussoliniego” („Robotnik”, 1.11.1922).
Prasa socjalistyczna do faszystów też porównywała bojówkarzy, usiłujących nie dopuścić najpierw do zaprzysiężenia Narutowicza, a potem go mordujących. Prasa prawicowa ich broniła, a po zamachu apelowała o „ciszę nad tą trumną”.
Przykłady można mnożyć. Gdyby Kaczyński zasiadał w Sejmie w 1925, gdy ratyfikowano konkordat, raczej by głosował za. A więc nie byłby w klubie polskich socjalistów. Gdyby Zaremba to relacjonował dla „Gazety Warszawskiej”, też raczej by stał po stronie purpuratów, a „Robotnik” by mu wtedy (słusznie) wymyślał od „czarnosecinnej reakcji” (jak wtedy pisano o moherach).
Mnie też w Trzeciej Rzeczpospolitej od samego początku brakuje PPS. W czasach idealistycznej młodości starałem się coś zrobić, żeby ta partia wróciła do parlamentu.
Na chwilę nawet wróciła, miała trzech posłów w 1993. Do dzisiaj wspominam zgłoszony przez nich projekt „Ustawy o wygaśnięciu roszczeń reprywatyzacyjnych”. Jakże sprawiedliwie rozwiązujący problem roszczeń wszystkich tych Branickich, Zamoyskich czy Lubomirskich.
Niestety, nic z tego nie wyszło. Jak już Zarembie doskwiera drugoerponostalgia, to niech wdzieje frak i wbija na bankiet do xiędza dobrodzieja albo na raut u fabrykantów. Ale niech nie wyciera sobie gęby nazwiskami polityków, z których ideologią nic go nie łączy.
Zakończę jeszcze jednym fajnym cytatem, ze wspomnień towarzyszki Lidii, którą można uznać za patronkę dzisiejszych „ruchów miejskich”. W 1935, gdy już w Polsce zlikwidowano resztki demokracji parlamentarnej, Ciołkoszowa zgłosiła się na Zjazd Miast Polskich (jako przedstawicielka Tarnowa).
„Zjazd odbywał się z dużą pompą pod przewodnictwem – komisarycznego zresztą – prezydenta Warszawy, późniejszego sławnego obrońcy stolicy, Stefana Starzyńskiego. Gdy przewodniczący komisji, wiceprzewodniczący Warszawy, udzielił mi głos wymawiając moje nazwisko, powstał nieprawdopodobny wrzask obecnych na sali endeków i sanatorów. Zaskoczona stałam przez chwilę milcząc, a potem bardzo głośno krzyknęłam:
– Zdaje się, że panowie przestraszyli się samego mojego nazwiska!
Ku mojemu zdziwieniu, zapadła całkowita cisza (teraz oni zostali zaskoczeni), korzystając więc z niej zgłosiłam i uzasadniłam wniosek w sprawie rozbudowy baraków dla bezdomnych”.