W ramach upadku blogowania, wrócę do nieformalnego cyklu, który miał dotąd trzy odcinki – w poszukiwaniu Absolutu (może być Finlandia). Wyrażam w nim swoje Fundamenty Światopoglądowe, czyli Ogólną Filozofię Życiową.
Zawsze czytam takie rzeczy na blogach z zażenowaniem, no bo w końcu co ciekawego może o tym napisać prosty bloger. Ale z drugiej strony, typowe funkcje blogowe typu „internetowy pamiętniczek” już dawno pożarły social media. Gdzie filozofować, jak nie na blogasku?
Opisałem już swoje poglądy epistemologiczne, etyczne i nawet eschatologiczne. Dziś czas na moją antropologię.
Swoje spojrzenie na Naturę Lucka na własny użytek nazywam „pasywizmem”. Wymyślanie własnych określeń oczywiście dyskwalifikuje filozofa-amatora, ale ja nie klasyfikuję siebie nawet w takiej kategorii. Hej, ja tylko prowadzę blogaska.
Ludzie badający Naturę Lucka mniej lub bardziej zawodowo są z natury rzeczy aktywistami. To znaczy – ludźmi, którzy lubią działać, którym zorganizowanie sympozjum czy wzięcie udziału w dyskusji panelowej sprawia autentyczną, nieskrywaną przyjemność.
Do tego stopnia, że są gotowi to robić za darmo albo za te symboliczne punkty, którymi ocenia się dorobek naukowy. Nauka z samej swojej organizacyjnej natury przyciąga ludzi, których to kręci a odstrasza ludzi, których to nie kręci, nienawidzą organizowania czegokolwiek, a za udział w panelu oczekują honorarium.
Jako pasywista twierdzę, że w ten sposób wpadamy jednak w pułapkę błędu poznawczego znanego jako „fałszywy konsensus”. Większość ludzi ma skłonność do zakładania, że większość ludzi podziela ich poglądy.
Mój pasywizm oczywiście też może mieć źródło w podobnym błędzie. Ja jestem bowiem przekonany, że większość ludzi nie lubi być aktywna.
Podejrzewam, że większość aktywistów nie jest z kolei świadoma, że robią taki błąd poznawczy. Skoro im aktywność i kreatywność sprawia przyjemność, zakładają, że każdy tak ma.
Wiele radykalnych utopii politycznych zawiera na przykład milczące założenie, że jeśli ludziom damy możliwość decydowania o swoich sprawach na codzień np. w jakiejś formie demokracji bezpośredniej, to będą chcieli z niej skorzystać. Dlatego właśnie tak mówią, „damy możliwość”, bo są przekonani, że ludzie tego chcą, ale nie mają takiej możliwości.
Utopia anarchosyndykalistyczna czy trockistowska, w której o zakładzie pracy decyduje sama załoga na wiecach, ma swój oczywisty urok – ale przecież większość ludzi po fajrancie wolałaby wrócić do domu, oglądać coś głupiego w telewizji i pić piwo. Większość ludzi woli czas wolny spędzać pasywnie.
Tutaj widzę też źródło fiaska utopii cyberoptymistów, których proroctwa internetu radykalnie rozminęły się z rzeczywistością. Jarosław Lipszyc do dzisiaj jest przekonany, że większość internautów chce być twórcami, trzeba więc reformować prawo autorskie tak, żeby im to umożliwić. Ja uważam, że większość internautów jest zadowolona z pasywnej konsumpcji treści serwowanych im przez cyberkorpy – w postaci portalozy, w postaci debilnych filmików na Youtubie, w postaci bieda-kontentu społecznościowego z serwisów typu Bezużyteczna Wiedza czy Kwejk.
Pytanie „a co jeśli ludzie NIE CHCĄ być aktywni, NIE CHCĄ brać swoich spraw w swoje ręce, NIE CHCĄ decydować sami o sobie, NIE CHCĄ tworzyć treści” zdumiewająco rzadko padają w traktatach politycznych czy socjologicznych. Nie ma tego w cyberutopiach Jenkinsa, Moglena czy Aigraina, ale nie ma tego też pismach Brzozowskiego czy Róży Luksemburg.
Przypuszczam, że to dlatego, że Ebena Moglena i Różę Luksemburg sporo może różnić, ale oboje nie potrafiliby zgrokować tego, że ktoś może zwyczajnie woleć walnąć się leniwie na kanapie i pozwolić, żeby ważne decyzje podejmował ktoś inny. Nie potrafią sobie wyobrazić kogoś takiego jak ja.
Mój argument na poparcie tezy, że takich jak ja jest większość, jest prosty – modele biznesowe czy polityczne odwołujące się do pasywności zawsze wygrywają. Facebook pochłonął blogi, Lego z oferty „klocki pozwalające na wszystko” przeszło do oferty „klocki pozwalające zrobić to co na pudełku”, a najpopularniejsze urządzenia do łączenia się z internetem to dziś czarne skrzynki, w których nie wolno nam grzebać, bo dobrowolnie porzuciliśmy konfigurowalne do bólu beige-boksy.
Tyle tylko, że o ile łatwo o opisy aktywizmu – aktywiści lubią opisywać samych siebie jeszcze bardziej niż działać – pasywizm pozostaje milczącą stroną ludzkości. Może i dałoby się zrobić wspaniałe sympozjum „Bierność przez stulecia”, dyskusję panelową „Pasywizm a podmiotowość” albo i napisać manifest pasywistyczny. Ale kto by to miał zorganizować…