Odczuwam ostatnio nostalgię za latami zerowymi. Ach, jakie wszystko było proste, kiedy cyberkorpy były fajne (z wyjątkiem oczywiście Microsoftu, tego „ostatniego monopolisty”), giełda rosła, dziennikarzy zasypywały propozycje pracy, a co do sensu ataku na Irak można było się jeszcze spierać, bo ten bezsens nie był jeszcze tak krwawo oczywisty.
Na soundtrack do nostalgii polecam oczywiście elektro/shoegazing. Sam w każdym razie ostatnio wróciłem do Ladytrona, którego parokrotnie już chwaliłem na tym blogu (hej, ten blog pochodzi z lat zerowych).
Moją ulubioną płytą z tego zespołu jest „Velocifero”, a z niego ulubionym utworem jest „Versus”. W ogóle bardzo lubię to słowo, dowiedziałem się o jego istnieniu jako nastolatek grając w grę „Spy vs Spy” (niestety, w odciętej od świata komunistycznej Polsce najpierw się poznawało grę na podstawie komiksu, a dopiero potem komiks).
Tekst buduje opowieśćć wokół tego słowa, które jest tu niemalże rzeczownikiem. Albo wręcz osobą. W każdym razie, urządzeniem narracyjnym, który prowadzi nas przez jakąś niemalże fabułę.
Zaczyna się od definicji szybkości („Distance versus time”), prowadzi przez jakąś smutną historię miłosną („versus curses in your eyes”), kończy się zaś na stwierdzeniem podmiotu lirycznego, że jego/jej główny problem to „me versus me”.
Opowieść jest uniwersalna genderowo, bo do eterycznego głosu Helen Marnie dołącza chwilami Daniel Hunt. Zdaje się, że autor tekstu zresztą.
A jak wasza nostalgia za latami zerowymi? Też ją odczuwacie, czy to coś specyficznie dziennikarskiego?