Z okazji triumfu „Idy” lutowy ranking od czapy postanowiłem poświęcić polskim filmom, których reżyserów nie było stać na kolorową taśmę. Czyli polskim czarno białym snujom, takim jak „Ida”.
Choć te rankingi są tak subiektywne, że aż od czapy – to jednak nawet mi zadrżałaby klawiatura, gdyby na pierwszym miejscu było coś innego, niż „Rękopis znaleziony w Saragossie”. To po prostu jeden z najlepszych filmów „tak w ogóle”, a więc na pewno także podzbioru „najlepszych polskich czarno białych”.
Wojciech Has wyczarował w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej siedemnastowieczną Hiszpanię, pełną sił nadprzyrodzonych – żywych wisielców, kabalistów i mauretańskich widm. Co tu dużo gadać, jeśli ktoś nie widział tego filmu, to po prostu powinien.
Mam ogromny sentyment do filmu Jerzego Skolimowskiego „Bariera”. Jego znajomość jest trochę bardziej hipsta, bo po 1968 Skolimowski znalazł się na indeksie. Jego „Ręce do góry” w ogóle trafiły na półkę, a „Bariery” już nie pokazywano.
To obowiązkowa pozycja dla miłośnika dziwnych miejsc w Warszawie (np. możemy w nim zobaczyć skocznię narciarską na Mokotowie z czasów jej świetności). Ja lubię ten film, bo podobnie jak Ida, traktuje o moim ulubionym temacie – dwudziestoparolatka podejmującego Ważne Życiowe Decyzje.
Dialogi należą do najbardziej poetyckich w polskim kinie, że zacytuję moją ulubioną rozmowę głównego bohatera (Jan Nowicki) z oberkelnerem (Ryszard Pietruski):
– Za pięćdziesiąt mówię „panie radco”, za sto „szefie”, dwieście „prezesie”, „minister” u mnie pięćset kosztuje.
– To poproszę za sto.
– Tak jest, szefie.
Bardzo też lubię „Pociąg” Kawalerowicza – kameralną tragikomedię antyromantyczną. Główni bohaterowie (Lucyna Winnicka i Leon Niemczyk) są już poza taką fazą życia, w której wierzy się w nagłe porywy uczuć.
Cokolwiek się między nimi wykluje, nie będzie mieć znaczenia. Dlatego to wykluwanie się tak ciekawie ogląda.
Reszta pasażerów przeżywa jednak swoje dramaty, większe i mniejsze, straszne i zabawne. Wśród nich – Staszek, niewydarzony amant głównej bohaterki, swoim autodestrukcyjnym zachowaniem w jakiś przerażający sposób przepowiadający śmierć grającego go aktora (Zbigniew Cybulski).
„Nóż w wodzie” Polańskiego tylko jako honorejbl menszyn, bo każdy to przecież oglądał ze sto razy…